Liturgiczne przepisy mówią wyraźnie, że winna być głoszona homilia.
Pamiętam kazanie z niedzieli Miłosierdzia Bożego sprzed kilku lat. Słuchałem transmisji radiowej. Osoby kaznodziei nie pamiętam – zresztą nie o osoby chodzi. O pewien problem szerszy niż wspomniane kazanie. A było ono dobre. Treściowo, z wyraźną konstrukcją literacką (co nie jest znowu takie częste). Jeden był mankament – co kilka zdań powtarzał się w różnych gramatycznych przypadkach zwrot „Miłosierdzie Boże”. Następnego dnia rozmawiam z parafianinem, zaangażowanym człowiekiem. Nawiązał do wspomnianego kazania. I mówi: „Wie ksiądz, żeby nie powtarzał w kółko tego »Miłosierdzia Bożego«, to byłoby świetne kazanie. A zrobiło się trochę nudne”. Miałem jeszcze jedną wątpliwość, ale ją zostawiłem wtedy dla siebie. Otóż było to kazanie, a w czasie Mszy powinna być homilia. Nie była. Zupełnie brakło i formalnego, i treściowego nawiązania do mszalnych czytań. Bo kazanie wtedy jest homilią, gdy jest rozwinięciem tematu z odczytanych przedtem biblijnych perykop. Czasem tylko jednej, czasem trzech, a z psalmem to i czterech. Komentatorzy mediów obrazkowych mają z tym rozróżnieniem problem nie do pokonania.
Liturgiczne przepisy mówią wyraźnie, że winna być głoszona homilia. To jedno z wyraźnych postanowień soboru watykańskiego sprzed kilku dziesięcioleci. Homilie zatem to ponad 50 tematów w roku. Czytania są w cyklu trzyletnim – tematów jest więc ponad 150. Biorąc pod uwagę fakt, że ten sam zestaw czytań może generować kilka tematów – to w cyklu trzyletnim tematów może być nawet 500. To przecież kopalnia tematów! Coś o tym wiem, bo jestem autorem zbioru książek zawierających homilie – trzy części, każda na trzy lata oznaczone w lekcjonarzu jako lata A, B i C. Razem 9 woluminów. Powstawały jako teksty dla »Gościa Niedzielnego«, przygotowywane na niedzielne msze i każda była wygłaszana w moim parafialnym kościele.
Mam w uszach słowa sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Trwała dość burzliwa dyskusja w gronie księży – właśnie o tematy kazań chodziło. Część księży obstawała za „tematami katechizmowymi” i „moralnymi”. Ojciec na to: „Przecież w tych kilkuset tematach macie wszystko”. Ale one nie są poukładane systematycznie – oponowali. Ojciec na to: „Bo taka jest ewangelia i taką trzeba szanować”. Dodać wypada, że przepisy liturgiczne dopuszczają dobór innych czytań z lekcjonarza. Ale w tej materii istnieją bardzo konkretne reguły, wskazania i ograniczenia.
Strasznie dawno temu, gdy byłem wikarym w Nysie, miałem wokół siebie krąg młodzieży oazowej. Spotykaliśmy się we środę wieczorem, czytali niedzielne perykopy. Potem młodzi szukali tematów, ustalali, który w bieżącej sytuacji ważniejszy. I zaskakiwali mnie. Potrafili, bez żadnego naciągania, znaleźć wspólny mianownik dwóch, często i trzech czytań. Na podstawie tych – omodlonych zresztą – przemyśleń układałem temat i dyspozycję niedzielnej homilii. Ręczę, że tematy się nie powtarzały. A gdy ks. Tkocz wciągnął mnie do gościowych homilii, miałem narzędzie jak znalazł. I choć tej grupy już nie było wokół mnie, wypracowana z młodymi metoda miała wciąż zastosowanie.
Jeszcze jeden głos słyszę. A listy pasterskie? Są potrzebne. Wszelako biskupi sami narzucili sobie pewien rygor – wynikający zresztą z ogólnych zasad liturgicznych. Otóż list pasterski przeznaczony do odczytania w czasie mszy świętej powinien odpowiadać wymaganiom, jakie stawia się homilii. Zdaję sobie sprawę, że to może być trudne, nawet bardzo. Może też rodzić swego rodzaju pokusę, aby tylko zewnętrznie, werbalnie nawiązać do fragmentu biblijnego tekstu. Sama jednak zasada sprawia, że czytane przesłanie pasterzy nie rozsadza treści liturgii słowa.
A jak długo powinna trwać homilia? Powinna być krótka i na temat. Te właśnie słowa usłyszałem kiedyś od ministrantki, gdy staliśmy w zakrystii gotowi do wyjścia na niedzielną mszę świętą. „Proszę księdza, a kazanie to krótko i na temat”. Po mszy pytam: No i było? Odpowiedzią było przytaknięcie głową i krótkie „mhm”. Takich właśnie kazań – homilii krótkich i na temat życzę w każdej parafii.