Czy pierwsza spowiedź, pierwsza komunia nie są drogą dobrego Boga do serca, umysłu, duszy dziecka?
Więcej ludzi żyje w tym czasie pierwszymi komuniami, niż polityką, która staje się coraz bardziej niezrozumiała. Wobec tego komentarz komunijny. Tym bardziej, że to już pewnie moja nie pierwsza, ale ostatnia komunia.
Mam przed sobą kilka zdjęć mojej koleżanki (dużo młodszej) z pracy. Nie o nią jednak chodzi, a o jej dzieci. Czy pięcioro to już gromadka? Zdjęcia zbieram z fejsa. Dziewczynka z kotem (kocia łapa dorównuje rączce małej). Ta sama dziewczynka już nieco starsza - koncert. Inne zdjęcie to uroczyście ubrana cała gromada na peronie. To znowu w wakacje przy grobie marszałka Piłsudskiego. Kilka zdjęć w zuchowym mundurku, także w czasie warty przy Bożym Grobie. Kolejne, już niedawne - przymierzanie pierwszokomunijnej sukni. I wreszcie mała w komunijnym dniu.
Strój za każdym razem inny - stosownie do okoliczności. Wspólnym mianownikiem jest przejęta mina dziecka. Każda sytuacji wymaga innego rodzaju przejęcia się. Od kota, poprzez wiolonczelę po pierwszokomunijny dzień. Każda z sytuacji odbija się na buzi dziecka radością. Oczywiście, też zróżnicowaną. Niesamowita kolekcja zdjęć.
Co to ma wspólnego z założonym na dziś tematem? A no ma. Funkcjonuje kilka szkół przygotowania dzieci do pierwszej komunii. Jedna to taka katechizmowo-formułkowa. 180 pytań do zaliczenia. Ponoć takich katechetów i proboszczów już nie ma. Nie dałbym jednak za to głowy. A nie powinno takich być, bo to już papież Pius X (święty) w dokumencie "Qaum Singulari" do tego problemu się odniósł. Ale ten dokument nawet po 108 latach jakoś nie do końca przebił się w praktyce katechetycznej.
Inna szkoła pierwszokomunijna to perfekcjonizm organizacyjno-liturgiczny (choć często z zaniedbaniem ducha liturgii). Jasne, cała akcja powinna być w szczegółach zaplanowana i przygotowana. I wyćwiczona. Ale żeby duch nie zniknął, za akcją jak za kurtyną a komunijny teatr nie zasłonił Pana Jezusa. Czasem trudno to zbalansować, ale trzeba.
Inną szkołę nazwałbym wierszykową. Kiedyś wierszyki były albo z trudem układane, zwykle pieczołowicie przechowywane, mnożone - żeby dzieci maksymalnie zaangażować. Dziś sprawa jest łatwiejsza - od czego zasoby internetu. Ich jakość raczej mało ciekawa. W mojej parafii od ponad ćwierć wieku wiernie strzegę formuły liturgicznej, nie wierszykowej. Ale co rusz słyszę wyrażenia typu: a kiedy ksiądz będzie rozdawał wierszyki?
Pewnie trzeba wspomnieć szkołę improwizacyjno-radosną. To może być pogodne, miłe, ciepłe, ale... Ale nie przystoi świętości i wielkości tajemnicy Boga. I bardzo niepedagogiczne, bo uczy niedbalstwa w ważnej sferze życia. I utrwala infantylizm - nieraz na całe życie.
Pewnie podobnych szkół jest więcej, ale niech to wystarczy. Wracam do sedna sprawy. Dzieci z istoty swego dziecięctwa są przejęte. Wszystkim. I tego elementu ich duchowego portretu nie wolno zagłuszyć jakimiś dorosłymi pomysłami. Więcej - to dziecięce przejęcie powinno być widoczne. Ono nie tylko, że jest urocze, ale jest dziecku duchowo potrzebne. W istocie jest to łatwe dla przygotowanego pedagoga. A dla rodziców powinno być czymś naturalnym.
Gdy dziecko jest przejęte, budzi się w nim radość. Warto zauważyć, że nawet gdy dziecko przejmie się czymś strasznym, to radość wraca mu szybko. Bo ona też należy do podstawowego wyposażenia małego człowieka. A jeśli dziecko jest smutne? A jeśli nie jest w stanie zadziwić się i przejąć tym, co się dzieje? Bywają takie dzieci, bywają takie sytuacje. Czy pierwsza spowiedź, pierwsza komunia nie są drogą dobrego Boga do serca, umysłu, duszy dziecka? A katecheta, proboszcz czy nie jest wtedy pontifeksem budującym Boży most do dziecięcego serca? I takie spojrzenie powinno być zasadniczą szkołą przygotowywania dzieci do pierwszej i tysiąca następnych Komunii.