„Barka” na szlakach i bezdrożach Beskidu Niskiego.
Przez siedem dni grupa „Barkowiczów” i przyjaciół „Barki” wędrowała w Beskidzie Niskim. Były to trzecie wiosenne rekolekcje w drodze zorganizowane i prowadzone przez założyciela i kapelana wspólnoty „Barka” – ks. Józefa Krawca.
W drogę po dolinach i wzgórzach Beskidu Niskiego (okolice Jasła i Gorlic) wybrała się grupa dość oryginalna. Ks. Krawiec, ks. Marcin Jakubczyk - sędzia Sądu Diecezjalnego w Opolu, s. Aldona Skrzypiec - werbistka, pielęgniarka anestezjologiczna z USK w Opolu, Justyna – kandydatka w zakonie Misjonarek Miłości, Kornelia – wychowawczyni w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Krupskim Młynie, trzej „Barkowicze” – Mariusz, Adam i Klaudiusz zwany również „Balikiem” oraz piszący ten tekst, który został zaszczycony zaproszeniem do tego grona (jednak nie z nadzieją na relację medialną, bo jej pomysł zrodził się w drodze powrotnej). Jak tych dziewięciu ludzi zgrało się na ten tydzień, do dzisiaj pojąć za bardzo nie mogę.
- Czy jak się budzisz to masz świadomość, że jesteś ukochanym dzieckiem Boga? – pytał dość często ks. Krawiec. Wesołość, radość, wzajemna akceptacja pomagały uświadamiać to sobie w różnych momentach dnia. Także wtedy, gdy wyczerpująca trasa dawała się już we znaki. Sprzyjała poczuciu otoczenia miłością Stwórcy także przyroda Beskidu Niskiego – zachwycające łagodnością krajobrazy rozległych dolin, kwitnące łąki, bardzo dobra pogoda. I cisza przetykana śpiewem ptaków. W Beskidzie Niskim o tej porze turystów na szlaku nie uświadczysz: spotkaliśmy przez sześć dni bodaj pięciu pieszych. Do zadumy nad losem ludzkim prowokował widok opuszczonych wsi łemkowskich – wysiedlonych w ramach akcji „Wisła” w latach 1947-48. Zostały po nich tylko kamienne krzyże przy domostwach, zdziczałe drzewa owocowe, cmentarze i obeliski upamiętniające dawne cerkwie. Mówiły o tym, że nie tak dawno kwitła tu bogata kultura Łemków. Piękne cerkwie – te niezniszczone, a obecnie użytkowane najczęściej przez rzymskich katolików i grekokatolików – otwierały na świat życia i piękna nieprzemijającego.
Stado owiec spotkane w drodze do Radocyny Andrzej Kerner /Foto Gość Modlitwy- jak to na pielgrzymce - było dużo: w domu, w drodze, w samochodzie. Msze św. codziennie. Do tego słuchanie konferencji abp Grzegorza Rysia i o. Adama Szustaka. „Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym” takie było hasło tych rekolekcji beskidzkich, które rozpoczęły się po uroczystości zesłania Ducha Świętego.
- Jakby mi się to nie widziało, to by mnie tu nie było – powiedział nam pasterz Florian, który dowodzi grupą dziewięciu pasterzy wypasających stado liczące 1500 owiec na pastwiskach Czarnego i Radocyny. Tak szczęśliwego, pozytywnego człowieka nieczęsto się spotyka. Śpi w zbitej z desek budce dwa metry na półtora, wstaje o czwartej rano. Poruszających spotkań było kilka: wspomnę tu jeszcze – nie tylko z wdzięczności za wspaniałą gościnę, jakiej nam udzielili - rodzinę Jolanty i Krzysztofa z Jaworznej i niezwykłe ciepło ich sześcioosobowej rodziny, której centrum jest chory na glejaka Wojtek.
- Jo by takiego małego wilka wzioł do „Barki”. Dałoby się oswoić – powiedział „Balik” kiedy pasterz Florian opowiadał nam o porywających owce wilkach i ich gnieździe z młodymi wilczkami na pobliskim wzgórzu. Wzbudziło to szczery wybuch radości, jak zazwyczaj wypowiedzi Klaudiusza - „Balika”.
Teraz myślę, że naprawdę mogłoby się to udać. W tej wspólnocie, która jest świadoma swoich słabości, ale idzie wytrwale z nadzieją i radością, nie takie wilki bywają oswajane.