Jest nadzieja, jest program

Teraz jest czas nadziei. Ufam, że jest to czas wielki - bo wielkie przeciwności wyrastają na drodze odrodzenia.

Z dawnych opowieści mojego Taty zapamiętałem i tę. Miał wtedy lat niewiele ponad 15. Trwała wojna, w czasie której Polski jeszcze nie było, a Polacy walczyli w armiach zaborczych. Formowały się w kilku ośrodkach polskie oddziały. Między innymi w Bobrujsku (dziś teren Białorusi). Skąd dwóch smyków ze Lwowa o tym wiedziało? Uciekli z domu – mój Tato i jego kolega, obaj z kolejarskich rodzin. Mieli do pokonania kilkaset kilometrów, oczywiście pociągiem. Gdzieś w połowie drogi nakrył ich austriacki żandarm. Zadanie miał jedno – odstawić batiarów do mamy i taty we Lwowie. Nie tu miejsce na całą opowieść, dość, gdy powiem, że wykiwali Szwejka i uciekli z jadącego pociągu. Historia milczy, jaką ów człowiek miał minę, gdy się zorientował, że pilnuje pustej już wygódki w wagonie... Za kilka lat Polska już wtedy była, Tato oficjalnie stał się ochotnikiem. Jako kapral Horak brał udział w marszu na Kijów. Warszawskiej bitwy nie doczekał – przeleżał ją w szpitalu, ranny w nogi.

Przed wakacjami uczeń pewnego liceum w ramach ćwiczeń z wiedzy o społeczeństwie miał przeprowadzić wśród kolegów i koleżanek sondę na temat: „Co byś zrobił, gdyby w Polsce była wojna?”. 80 osób na setkę zapytanych odpowiedziało: „Wyjechałbym/uciekłbym z kraju”. Dobrze, część odpowiedzi była „na odczepnego”, część ironizująca. Dla części jest to efekt myślenia wielu – jak mi coś „tu” nie pasuje (choćby rodzice, tak, tak...), to zawsze mogę polecieć na Wyspy. Dam se radę jak inni. Ale mimo tych zastrzeżeń obraz jawi się i tak nieciekawy.

Pokolenie moich Rodziców – i wcześniejsze generacje, i późniejsze roczniki – płaciły najwyższą cenę za stanięcie w obronie Polski. Kiedyś tej jeszcze bez bytu politycznego, później dobijanej przez wrogów ze Wschodu i Zachodu. Dlatego mieliśmy święto – nie tylko Wniebowzięcie, ale święto Wojska Polskiego, święto żołnierzy. Od tych najstarszych wiekiem i z generalskimi szlifami, po najmłodszych, jak Jurek Bitschan z Czeladzi, ale żołnierz ze Lwowa – kto zapomniał, temu przypominam, że to jego szczątki spoczywają w Grobie Nieznanego Żołnierza (1904–1918). A takich było wielu na przestrzeni „tamtych” pokoleń.

„Kolumbowie. Rocznik 20” lub druga filmowa opowieść „Czas honoru” - czy emocjonują się tymi tytułami dzisiejsi młodzi? „Czas honoru” to opowieść o tych, którzy zdecydowali się do Polski wrócić jako „cichociemni”, by ojczyznę ratować. Sami w to piekło weszli – piekło okupacji, piekło pookupacyjne być może gorsze od poprzedniego. A dziś?... „Uciekłbym z Polski”.

Wiem, cząstkowych odpowiedzi są setki. Powodów pozwalających niby zrozumieć jest wiele. Znam je, żyję wśród tych ludzi, wśród młodych także. Nie oskarżam, nie rozdzieram szat, nie potępiam. Ja po prostu pytam, dlaczego. Oczywiście, nie wszędzie jest jednakowo. Inaczej sprawa przedstawia się w regionach z ludnością zakorzenioną od pokoleń, inaczej na terenach przesiedleńczych. Do tego wątku wracam nieraz, bo sam żyję na styku tych dwóch światów i widzę, doświadczam tych różnic. A są one na ogół niedostrzegane bądź lekceważone.

Bolejąc nad tym „uciekłbym z Polski”, cieszę się tymi, którzy zaciągają się do Wojsk Obrony Terytorialnej. Żadna formacja wojskowa nie może istnieć bez podbudowy patriotycznej, nie może w niej być ludzi gotowych uciekać z kraju. Ale w WOT jest to szczególnie aktualne. Dla tej formacji ojczyzna jest przede wszystkim ojcowizną.

W wielu miejscach istnieją prężnie działające drużyny harcerskie, a przecież zawsze był w nich duży ładunek patriotyzmu. Nawet narzucane przed laty harcerstwu komunizujące przemiany nie zniszczyły tego bez reszty. Odrodzenie się dokonuje.

Istnieją ugrupowania patriotyczne o sporym potencjale, także politycznym – byle z patriotyzmu nie przechylały się ku nacjonalizmowi, a z organicznego trudu dla ojczyzny i współobywateli nie rezygnowały na rzecz taktyki siły i przemocy.

Jednym słowem – jest nadzieja odradzania się Polski. Wydarzenia sprzed 100 lat były początkiem, choć miały wielki i bolesny fundament już w XIX wieku. Teraz jest czas nadziei. Ufam, że jest to czas wielki, bo wielkie przeciwności wyrastają na drodze odrodzenia.

Potrzeba jeszcze jednego – fundamentu wiary jednoczącej ludzi ze sobą, z niej wyrastają jak z korzenia inne ważkie sprawy. Może oddam to cytatem z przemówienia premiera Węgier Orbána (28 lipca): „W chrześcijańskiej Europie ceniono pracę, człowiek miał swoją godność, mężczyzna i kobieta byli równouprawnieni, rodzina stanowiła podstawę narodu, a naród podstawę Europy, zaś państwa gwarantowały bezpieczeństwo”. Czyż to nie brzmi jak program? Nie tylko dla Węgier, ale i dla naszej ojczyzny?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..