Kilka słów o tym, jak Pan Bóg troszczy się o wszystko.
Agata Drynda pielgrzymuje w „jedynce” zielonej razem z córeczkami. Starsze wędrowały do środy, najmłodsze zostało również na czwartek. - W pierwszych dniach pomagała mi mama, w środę mąż był z nami na szlaku - opowiada Agata.
- Zabieram dzieci na pielgrzymkę, bo jestem przekonana, że to jest lepsza forma spędzania wspólnie czasu niż przy komputerze, w domu. Przez 8 lat byłam harcerką, więc pociąga mnie jedzenie na trawie, spanie byle gdzie. Cienię sobie też kontakt z ludźmi - mówi Agata. I podkreśla, że pielgrzymowanie jest przede wszystkim oddaniem chwały Panu.
Zabranie dzieci na pielgrzymkę nie nazywa trudem. Przekonuje, że wszelkie opory, jeśli się pojawiają, są tylko w głowie.
- Martwimy się, chcemy mieć wszystko zorganizowane, zaplanowane. A na pielgrzymce trzeba zaufać Panu Bogu, zdać się na Niego. Pierwszego dnia w jednym z dwóch wózków poszło koło. Ale znalazł się pan, który je naprawił. Jedyne, czego brakowało, to łatki. Ale kto na pielgrzymce może mieć łatkę…? - opowiada Agata. - Wtedy zauważyłam starszego pana, który prowadził rower. Pomyślałam: „Panie Boże, albo to ten pan, albo nie wiem, co dalej”. Podeszłam do niego zrezygnowana i nawet z ironią w głośnie spytałam, czy ma łatkę. Miał. I po chwili pyta, czego jeszcze potrzebuję - mówi. I dodaje, że na drugi dzień znów koło się popsuło, ale wtedy już wiedziała, że to nie problem.
Na postoju obok Agaty siedzi Kasia. - Wyruszyłam na pielgrzymkę, nie znając nikogo w grupie. A po kilku dniach już wiem, że każdy człowiek idzie na Jasną Górę z inną historią. Nie boję się ludzi, więc podchodzę do nich, zagaduję. Owszem, w drodze modlimy się, śpiewamy, ale też rozmawiamy. Ktoś opowie mi swoją historię, ja opowiem mu swoją. Są to świadectwa wiary, jak Pan Bóg działa w życiu konkretnych ludzi - mówi Kasia Gochniak z „jedynki” zielonej.
Na pielgrzymi szlak wróciła po dziesięciu latach przerwy. Po raz pierwszy idzie z Opola. Planowała pielgrzymować z niepełnosprawnym fizycznie mężem i córeczką, ale plany poukładały się inaczej. - Kiedy obserwuję rodziny z małymi dziećmi, już wiem, że za rok idę z córeczką. Wiem, że nie ma czego się bać, że nie będę sama. Tu ludzie wzajemnie sobie pomagają, są dla siebie życzliwi i otwarci. W codzienności znacznie trudniej spotkać się z takimi postawami - mówi Kasia.
I dodaje: - Człowiek chce być samodzielny, niezależny, trudno mu o cokolwiek poprosić. Pielgrzymowanie to w nas zmienia.
Sama służy pomocą matkom pielgrzymującym z dziećmi. - Przykładowo niosłam rocznego malucha w chuście - opowiada. I w tym momencie ktoś siedzący obok przerywa pytaniem, czy Kasia z Agatą chcą loda śnieżynkę.
- A nawet nie miałam zachcianki na loda. Bo ostatnio jak miałam ochotę na ciasto, a ono się już skończyło, ktoś po chwili do mnie podszedł i poczęstował mnie - uśmiecha się Kasia. Śnieżynką obie chętnie się poczęstowały, więc zaraz porcja była już przekrojona na dwie części.