Swietłana, chrześcijanka z Turkmenistanu, opowiada o swoim nawróceniu z islamu.
- Jestem rodowitą Turkmenką, więc jak każdy Turkmen urodziłam się jako muzułmanka i za taką się uważałam. Najprościej mówiąc, u nas, w Turkmenistanie, Turkmeni są muzułmanami, a Rosjanie – prawosławnymi. W dzieciństwie bardzo lubiłam krzyżyki. Nie wiedziałam, co to jest, było to dla mnie tajemnicą, ale bardzo lubiłam krzyż. W naszej wsi byli Rosjanie, którzy świętowali Wielkanoc, malowali jajka, chodzili na cmentarz, piekli specjalne ciasta. Bardzo mi się to święto podobało. Wtedy pytałam: Panie Boże, dlaczego nie jestem Rosjanką? - bo tak bardzo chciałam nosić krzyżyk. Potem z latami to pragnienie słabło. Przeżyłam wielkie nieszczęście - zmarł mój mąż. Zostałam z moimi dwoma synami i córką, Baharką, która miała wtedy trzy lata. To było straszna sytuacja, było nam bardzo ciężko, czasem nie mieliśmy nic do jedzenia, brakowało nawet na chleb. Przychodziła do mnie rodzina męża i dawali mi modlitwy po arabsku (ale zapisane cyrylicą, żeby można było przeczytać). Czytałam je, czytałam, ale nic mi to nie pomagało. Nie chciałam żyć, chciałam umrzeć. Zawsze siedziałam w domu z dziećmi, na rodzinę zarabiał mąż. Kiedy zmarł, zostaliśmy bez pieniędzy - opowiada Swietłana, która przyjechała do Polski odwiedzić swoją córkę Bahar, studiującą na KUL.
Obydwie przez 4 tygodnie gościły na plebanii w Kielczy. Tamtejszy proboszcz ks. Jan Wypior odwiedził przed paru laty Turkmenistan i o. Andrzeja Madeja OMI, który jest w tym pustynnym kraju w Azji Środkowej misjonarzem od 21 lat i zakłada od nowa wspólnotę Kościoła katolickiego. Ks. Wypior zaprzyjaźnił się z tamtejszym Kościołem. To nie przesada: można zaprzyjaźnić się naprawdę z niemal całym Kościołem w Turkmenistanie, ponieważ katolików jest tam ok. 200. To najmniejsza krajowa wspólnota Kościoła na świecie, żyjąca w trudnych warunkach, wśród ogromnej większości muzułmańskiej, w kraju, który jest bardzo zamknięty.
Swietłana (z prawej) i Sylwia Olkuśnik, gospodyni na plebanii w Kielczy, przygotowują poczęstunek Andrzej Kerner /Foto Gość - Dopiero teraz rozumiem, że wtedy, w tej trudnej sytuacji, Bóg nas nie opuszczał. Kiedy siedzieliśmy głodni, synowie studiowali i uczyli się, Baharka była mała, czułam się samotna i nikomu niepotrzebna - wtedy pukali do nas sąsiedzi i przynosili nam płow (tradycyjna potrawa turkmeńska i środkowoazjatycka - ryż gotowany z mięsem i warzywami - przyp. ak) albo chleb i coś do picia. Kiedyś moja dawna koleżanka zapytała mnie, czy wiem, że w Aszchabadzie (stolica Turkmenistanu - przyp. ak) jest kościół katolicki i są tam duchowni, którzy mogą mi pomóc psychologicznie - bo ja cały czas płakałam i mówiłam, że nie chcę żyć. Ona nie mówiła, że mam zostać chrześcijanką. Poszłam, spotkałam się z o. Andrzejem. Kiedy w salce zobaczyłam zdjęcie twarzy Chrystusa z Całunu Turyńskiego, czułam, jak jego wzrok przeniknął do mojego serca. Poczułam, że chcę tam przychodzić. I tak w październiku 2000 roku zaczęłam moją drogę do chrześcijaństwa. Przez dwa lata razem ze średnim synem chodziliśmy na katechumenat i potem przyjęliśmy chrzest. Ale to był też okres wielkiej walki wewnętrznej. Bo uważałam się za muzułmankę i zmagałam się z pytaniem, która religia jest prawdziwa. Po chrzcie doświadczyłam wielu cudów i łask, których nie potrafię wyjaśnić, ale widzę je wyraźnie. Jednak nadal coś mnie niepokoiło. Po trzech latach od chrztu zauważyłam, że Bóg zmienił mój charakter, poglądy, prawie wszystko. Pojawiło się we mnie pragnienie, żeby opowiadać wszystkim ludziom, że Jezus jest Zbawicielem. Na początku nie wiedziałam, jak zacząć i powiedziałam Panu Bogu, że nie będę tego robić. Ale Bóg mi mówił cały czas, że trzeba to robić. W naszej grupie oazowej nauczyłam się, jak ewangelizować Turkmenów. Jeżdżę teraz z o. Andrzejem po różnych miejscowościach i opowiadam o Jezusie Chrystusie. To daje mi wielką radość. Całe moje życie jest inne. Jestem szczęśliwą kobietą - mówi Swieta.
O tym, jak nawróciła swoją sąsiadkę, radykalną muzułmankę, przeczytacie w „Gościu Opolskim” nr 35 na 2 września.
Swietłana w ogrodzie plebanii w Kielczy Andrzej Kerner /Foto Gość