Czy wszystkie kryzysy Kościoła nie brały i nie biorą się z zaniedbania tej niezwykłej sztuki?
To już taki mały cykl. Tym razem modlitwa. Dokładniej – sztuka modlitwy. Myślę, że Czytelnik przyzna mi rację – modlitwa jest sztuką. Zaprawieni (choć nie wszyscy) do modlitwy od małego, wiemy, że sztuką było „porządnie” klęczeć, że sztuką było z mamą lub babcią wytrzymać ten czas zawsze za długi, sztuką było coś z tego zrozumieć – choć formuły w pamięci zostawały, choćby tylko jako zbitki tajemniczych słów. Zwykle przychodził czas emancypacji – Jasiu stawał się Jankiem, Basieńka Barbarą, wieczory miało się dla siebie (i nie tylko), mama czy babcia przeżywały, że Janek czy Barbara już się nie modlą.
Albo inaczej. W seminarium, jak wszyscy jego koledzy, modlił się. I godzinami brewiarzowymi, i medytacją, i nabożeństwami, i – przed wszystkim eucharystią. Został wikarym. W ciągu pierwszych tygodni wszystko padło. Tryb życia uderzony trybem pracy rozbił tryb modlitwy. I cóż tutaj mówić o sztuce modlitwy. Trzeba by jakoś inaczej. Ale jak? A przecież i Janek, i Basia, i wikary dobrze wiedzą, że bez modlitwy się nie da. Ani w sztuce kaznodziejskiej, ani w sztuce duszpasterskiej, a sztuka celebrowania zbyt łatwo może zamienić się w sztukę nieomal teatralną. Dziecko z kąpielą wylane.
Jeżeli nie można sztuki modlitwy wypowiedzieć symfonią, to może tylko mały koncert? Może jakieś trio albo i solowa serenada? Pewnie tak. Trzymając się muzycznego porównania powiem, że krótki, solowy utwór stawia wykonawcę w trudniejszej sytuacji. Każda pomyłka, każde przerwanie linii melodycznej, każdy takt nienaturalnej dynamiki zostanie zauważony, a może nawet przekreślić resztę występu. Z drugiej strony wprawa w małych formach pozwoli na włączenie się w symfonię, gdy przyjdzie pora, gdy nadarzy się sposobność, gdy Maestro poprosi do wielkiej orkiestry grającej symfonię dla Pana.
Modlitwa bez wątpienia jest sztuką. Trzeba więc mieć talent? Tak bym tego nie nazywał, bo mogłoby to sugerować chęć popisywania się przed jakąś widownią – choć i tak w życiu bywa. Ale to szybko daje się zauważyć i budzi nieufność, czasem nawet obrzydzenie, a zawsze niesmak. Zatem jeśli nie talent, to jak to nazwać? Dar. Talent jest darem. Tu chodzi jednak o dar innego rodzaju, o dar, na którym nie można zarabiać, ale którym można się dzielić. Być przykładem, być wzorem, być dowodem że można, być zachętą, być mistrzem...
W naszych czasach – zalatanych, zaspieszonych, w czasach wielorakiego zamętu, hałasu, przekrzykiwania się i deptania wartości tworzących rdzeń człowieczeństwa – modlitwa może i powinna stać się elementem niezwykle ważnym już nie tyko z punktu widzenia religijnego i osobistego, ale także ostoją dla żywotnych i trudnych spraw publicznych, społecznych, nawet politycznych. Oczywiście, modlitwą nie można sięgać po polityczne przywództwo, nie można na jej kanwie konstruować politycznych czy nawet społecznych planów i programów. Ale można i trzeba w niej szukać siły, natchnienia, więzów łączących ludzi dobrej woli. Z drugiej strony modlitwa pozwala wyraźniej dostrzec granice, których przekraczać nie należy. Granice, którymi już nie są dekalog czy apostolskie katalogi grzechów i występków. Tego wszystkiego nie wolno czynić. Modlitwa wyostrza widzenie tego, czego nie wypada czynić. Więcej – ukazuje obszary warte uwagi, nakładu sił, trudu i mozołu. Trzeba przypomnieć starą, a wciąż nową zasadę, że wszelkie dzieło, nie tylko pobożne, w modlitwie musi mieć swój początek.
Któż jak nie chrześcijanin musi o tym pamiętać i tego się trzymać? Jaka społeczność musi ars orandi – sztukę modlitwy mieć w wielkiej cenie i strzec jak skarbu? Czy nie Kościół i jego ludzie? I czy wszystkie kryzysy Kościoła nie brały i nie biorą się z zaniedbania tej niezwykłej sztuki?