Czy wyznawcy Jezusa powinni angażować się w politykę?
Polityka ostatnimi czasy dominuje wszystko. No, prawie wszystko. I nie zawsze polityka. O politycznych podchodach i awanturach pomyślałem. Czy jest jakaś styczna płaszczyzna polityki i treści święta Chrystusa Króla? Wszakże tytuł „król” wydaje się być tytułem politycznym, nieprawdaż?
Wydaje się. Mimo budzących się skojarzeń, a nie brakowało takich w historii, tylko się wydaje – to nie jest tytuł polityczny. Dlaczego? Dlatego, że sam Jezus zdecydowanie odciął się od takiego uproszczenia. Tu koniecznie trzeba przywołać rozmowę Jezusa z Piłatem (J 11,33nn). Padają tam słowa: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Czyli Jezus odcina się od światowego – znaczy politycznego – rozumienia tytułu „król”. Ale chwilę później Piłat pyta, Jezus odpowiada: „A więc jesteś królem? Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie”. Dalsze słowa Piłata, w których mówi o Jezusie jako o „królu żydowskim”, z napisem na krzyżu włącznie, wydają się być złośliwą ironią ze strony reprezentanta cesarskiego majestatu wobec śmiesznych żydowskich aspiracji.
Czy to polityka? Jeśli nawet zaprzeczymy, to jednak sprawa Jezusa zainteresowała namiestnika, choćby z musu. Zresztą co rusz wybuchały analogiczne problemy z jakimiś tam ludźmi, których skutecznie uciszano. Z Jezusem się nie udało. Iluś następnych cesarzy tępiło bez litości wyznawców Galilejczyka. Martwy – według ich mniemania – buntownik wciąż siał zamęt. Polityka? Jak odpowiedzieć na to pytanie, skoro pytający i pytany żyją w dwóch różnych światach i nie rozumieją – jeden pytania, drugi odpowiedzi. Tak zresztą jest do dziś.
Stawiam więc inne pytanie. Czy wyznawcy Jezusa powinni angażować się w politykę? Powinni – w sensie, że mogą oraz w sensie, że muszą. Przyjmujemy, że polityka jest rozumną troską o dobro wspólne. Jeśli akceptujemy tę definicję, to odpowiedź na postawione wyżej pytanie brzmi: tak, mogą i nawet muszą się w politykę angażować. Świat może dzięki temu zaangażowaniu stawać się lepszy.
Wszelako czyha tutaj wiele niebezpieczeństw. Zaangażowanie może ulec różnorakim deformacjom. Może stać się zaangażowaniem na rzecz struktur Kościoła. Wspieranie jego bytu materialnego i ekonomicznego, ułatwianie jego istnienia i działalności (nie zawsze tylko ewangelizacyjnej) – to pokusa, która nieraz w dziejach odgrywała znaczącą rolę. W efekcie nieraz rujnowała istotę jego posłannictwa.
Niejako na drugim krańcu różnych pokus plasuje się dążenie do narzucenia wszystkim, nie tylko członkom Kościoła, reguł państwa wyznaniowego aż po dyscyplinę na wzór muzułmańskiego szariatu. Te i wszystkie pośrednie odcienie „królestwa Bożego” dalekie są od apostolskiej reguły iż „Królestwo Boże to nie sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym. A kto w taki sposób służy Chrystusowi, ten podoba się Bogu i ma uznanie u ludzi” (Rz 14,17n).
Nasze czasy przyniosły jeszcze jedną, ogromną trudność politycznego zaangażowania się chrześcijan, a zwłaszcza ludzi Kościoła w politykę. Bywali senatorami w międzywojennej Polsce duchowni, także biskupi. Trafiali się w Niemczech w tamtych czasach księża na stanowiskach szefów chrześcijańskiej frakcji w Bundestagu. Takim przykładem był ks. Ulitzka z Raciborza. Nie chodzi o niego samego, a o mechanizm ówczesnej polityki. Gdy do władzy doszedł Hitler, szybko wyeliminował ks. Ulitzkę z czynnego życia politycznego. Szybko, boleśnie i skutecznie. Polityka owładnięta przez totalitaryzmy – nie tylko narodowo-socjalistyczny, ale i po drugiej stronie komunistyczny – stała się obszarem zakłamania, przemocy, interesów. Przestała być rozumną troską o dobro wspólne. I chyba nadal nią nie jest.
Niestety, obserwujemy powszechne i trwałe skrzywienie polityki. Jak chrześcijaninowi w nią się angażować? Powrót do sytuacji sprzed epoki totalitaryzmów wydaje się niemożliwy. Tym bardziej, że wyrastają nowe. A przecież trzeba, by zło nie opętało całego społecznego i państwowego życia. Drogę przetarli nam tacy ludzie jak kard. Wyszyński oraz Jan Paweł II. W służbie Chrystusa Króla potrzeba olbrzymów ducha. Nie tylko duchownych, świeckich także. A olbrzymi rodzą się rzadko.