Felieton o nadziei.
Pojechałem do parafii, w której byłem wikarym zaraz po święceniach. A więc okrągłe 50 lat temu. Trochę przypadek, trochę nie. Jeżdżę z prezentacją zbioru moich reportaży pt. "Wędrówki pograniczem". Wśród wielu miejscowości po polskiej i po czeskiej stronie jest i to pograniczne miasteczko. Nie nastawiałem się na jakieś szczególne spotkania z parafianami – któż tam pamięta wikarego sprzed półwiecza; zresztą byłem tam krótko.
Wśród wielu słuchaczy była grupa dziewcząt ze scholi, którą prowadziłem przed laty. Dziewczynki są teraz... pod sześćdziesiątkę. Spotkanie było wybuchem radości, pamięci, sympatii i wdzięczności. Obustronnej zresztą. Już przedtem, a i potem SMS-y, e-maile, zdjęcia. A we wszystkim obecność Kogoś, kto nas łączył i wciąż łączy.
Miało być o nadziei, a piszesz o sobie... Już docieram do właściwego tematu. Wtedy, przed pięćdziesięciu laty, robiłem, co do mnie należało. Co potrafiłem – między innymi prowadziłem scholę. I co lubiłem – byłem otoczony dzieciarnią. Taką zwyczajną, z różnych domów na tym naszym pograniczu – wtedy nieomalże końcu świata. Czy ja wtedy zastanawiałem się, że sieję ziarno Ewangelii i wiary jako odpowiedzi człowieka na Ewangelię? O tym się nie myślało. To była jakaś niedefiniowana wtedy oczywistość. To sianie ziarna było i katechezą w parafialnej salce, i nauką liturgicznego śpiewu, i letnimi wycieczkami, i zimowym kuligiem, i odprowadzaniem dzieci po próbie do domów, i wygłupami z nimi. Taka zwyczajność, której się nie wpisuje w "strategię ewangelizacji". Zresztą – tego określenia wtedy nie było w użyciu. Kogoś tam po kilku latach wciągnąłem do ruchu Światło–Życie. Mówi jedna z pań: „Siedziałam wtedy na naradzie w Tylmanowej koło ojca Blachnickiego. Ksiądz przedstawił mnie jako najmłodszą animatorkę ruchu. Siedziałam wtedy koło przyszłego błogosławionego! I niewiele z tego rozumiałam...”.
Po prezentacji podpisuję książki o wędrówkach pograniczem. Jedna z „dziewczynek” podsuwa mi jeszcze inną. "Nadzieja zawieść nie może". Mój Boże, toż to moje rekolekcje dla kapłanów! I tym wywołała lawinę refleksji. Moich osobistych. O nadziei duszpasterza i każdego ewangelizatora. Czy siejemy te ewangeliczne ziarna z nadzieją na owoce? Jakie owoce? Kiedy mające osiągnąć dojrzałość? Nie mam odpowiedzi na te pytania, a tytuł książki wzięty z Listu apostoła Pawła.
W życiu i trudzie ewangelizatora, księdza, nauczyciela drzemie nienazwana zwykle po imieniu nadzieja. Że coś z tego zostanie, coś przemieni człowieka, coś sięgnie nie tylko brzegu życia na ziemi, ale poprowadzi na ten drugi brzeg – do krainy wieczności, prawdy, światła, miłości... Niby wiedziałem o tym, ale to było jakby w stadium duchowej poczwarki. Wspomniane spotkanie po pięćdziesięciu latach spowodowało, że z poczwarki wyleciał motyl. I moje rekolekcyjne nauki dla księży jeszcze szerzej otworzyły się na światło nadziei.
To, co piszę, ma też zastosowanie do rodziców. Sieją dobro, miłość, uczą nie tylko sznurowadła wiązać, ale wiary w Boga i nadziei uczą. I tej teologicznej, i tej zwyczajnie ludzkiej. Siejba, gdy dzieci są dziećmi jeszcze. Żniwo przyjdzie po latach. Ja doświadczyłem tego na tych przybranych dzieciach – a tak je traktowałem, i wciąż traktuję, kolejne roczniki.
Mam wśród tych dzieci i takie, które naplątały sobie w życiu, a i od Boga się odsunęły. Jeśli nadzieja spełniła się w tej większej części moich dzieci, to dlaczego miałaby się nie spełnić i w tych pozostałych? Może 50 lat to za mało. Może będzie inaczej, niż nam się marzy. Bo to przecież Boży dar – nadzieja zawieść nie może. Wciąż jesteśmy między siejbą a żniwem – "Mezi setbou a sklizní" – tak zatytułował antologię tekstów pełnych nadziei ołomuniecki biskup-senior Josef Hrdlička.