„Prawdziwe odrodzenie”... Zatem chrzest, który ów transseksualista kiedyś przyjął, nie był prawdziwym odrodzeniem? Nie był więc chrztem?
Granica czego? Zdrowego rozsądku? Wiary? Szacunku dla człowieka? Szacunku dla dwudziestu wieków tradycji? Nie wiem, jak dalej pytać. Sprawę znamy z prasowych i internetowych doniesień. Myślę, że taka znajomość wystarczy.
O cóż chodzi? Szkoda, że nie o nadchodzące Boże Narodzenie. Chociaż... chociaż, jak sami piszą, transseksualista otrzymuje błogosławieństwo na nowe życie. Oczywiście, życie ze zmienioną płcią. Czyli prawie jakby się narodził. A co najmniej jakby człowiek poprawił pomyłkę... Boga? Natury? Losu? Nie będę powtarzał tego, co jedni zwą równością i tolerancją, a inni chorobą wartą leczenia. Chcę się odnieść do wspólnej wiary chrześcijan. W tym kontekście chodzi o nasze przekonania co do sakramentów.
Chrzest jest tym sakramentem, który ma najbardziej wyraziste korzenie sięgające woli i słów samego Jezusa: „Idźcie, zyskujcie uczniów, chrzcząc ich (co dosłownie wtedy znaczyło: obmywając ich) w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. W ciągu wieków zmieniała się nie tyle forma chrztu, co zewnętrzne jej elementy. I tak obmywano, zanurzając; zanurzano, polewając; polewano - polewano samą głowę. Wymóg wiary był oczywistością. Nawet jeśli z polania przy masowych chrztach zostawało pokropienie tłumu, a wiara była tylko zaczątkowa, to jednak uznawano i taką formę chrztu. A ponieważ uważano (i tak uważa się do dzisiaj) chrzest za nowe narodzenie z wody i Ducha Świętego, chrzest w życiu człowieka zawsze był i jest jeden, bo i narodzenie jest jedno.
Konferencja Biskupów Kościoła Anglii wprowadziła do liturgii ich Kościoła nowy obrzęd zwany „afirmacją wiary chrześcijańskiej”. Tyle że obrzęd jest odwzorowaniem sakramentu chrztu – odnowienie przyrzeczeń chrztu, pokropienie głowy wodą i namaszczenie poświęconym olejem. Zainteresowany otrzymuje błogosławieństwo wspólnoty i podpisuje metrykę.
Katolicy też odnawiają obietnice chrztu, czemu zwykle towarzyszy pokropienie obecnych wodą święconą, to prawda. Ale znamienne jest wyjaśnienie, jakie padło z ust bp. Juliana Hendersona, przewodniczącego anglikańskiego episkopatu: „Od tej pory rodzina kościelna, symboliczne Ciało Chrystusa, nie będzie już uważała zmiany tożsamości za dewiację, ale będzie ją obchodzić jako prawdziwe odrodzenie”.
„Prawdziwe odrodzenie”... Zatem chrzest, który ów transseksualista kiedyś przyjął, nie był prawdziwym odrodzeniem? Nie był więc chrztem? Przedstawiciele Kościoła anglikańskiego zażegnują się, że nowa ceremonia nie podważa powagi i znaczenia tradycyjnego sakramentu. Ale przecież otwiera drogę relatywizacji chrztu pielęgnowanego w Kościele od czasów apostolskich. Głęboki sens chrztu jako nowego narodzenia zostaje co najmniej wykoślawiony, jeśli nie pozbawiony pierwotnego, pieczołowicie pielęgnowanego przez wieki znaczenia.
Warto sięgnąć wątku nieco innego, bardziej fundamentalnego. Otóż Kościoły wyrosłe z reformacji – w czym w jakiś sposób mieści się także anglikanizm – kwestionują tradycyjną, sięgającą starożytności naukę Kościoła katolickiego o sakramentach. Część sakramentów odrzucają, niektóre interpretują dalece swobodnie, że tracą one znaczenie. Widać wyraźnie, jak dokonanie wyłomu w jednej części doktryny wiary z czasem przynosi dalsze rozmywanie, przeinaczanie, rujnowanie kanonu wiary.
Co z tego wynika? Otóż przestroga, aby ani teologowie, ani ktokolwiek z przekazujących depozyt wiary nie odchodził od zdrowej nauki i posłuszeństwa Kościołowi. A wiemy, że takie pokusy czasem się zdarzają. Po to, by im zapobiegać, a nawet uprzedzać ich powstawanie, istnieje przy papieżu Kongregacja Nauki Wiary. Kiedyś zwana była Świętym Oficjum. Czasem urząd ten podejrzewany był o hamowanie rozwoju czy teologii, czy przepowiadania wiary. Takiej instytucji brakuje Kościołom niekatolickim. Zresztą różnice między doktrynami i tradycjami owych wspólnot chrześcijańskich są na tyle znaczące, że nie do pomyślenia jest istnienie podobnego organu. Warto wspomnieć, że dokument różnych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich o wzajemnym uznawaniu ważności udzielanego w nich chrztu nie obejmuje wszystkich. Jest to dramatyczny obraz braku jedności w podstawowej warstwie wiary i tradycji. Zaś wprowadzanie takiej innowacji, o której była mowa, wcale tej jedności nie potęguje.
Uleganie duchowi tego świata prędzej czy później fatalnie się odbija na jedności uczniów Jezusa i podważa siłę świadectwa całego Kościoła.