"Było cymbalistów wielu..." - pisał o Jankielu Mickiewicz. A ja to nieco inaczej ujmę: "Było felietonistów wielu...".
Był kiedyś Stefan Kisielewski, był Stefan Wiechecki, był ojciec Malachiasz (kto pamięta jego nazwisko?), było ich więcej – i to bardzo różnych. Oni potrzebowali papieru, czyli jakiejś gazety. Mieli ściśle określoną ilość miejsca w tej gazecie – raz w tygodniu. I była to praca literacka. Nad formalnymi wymogami formy, zwanej felietonem chyba się nie zastanawiali – mieli to w piórze i we krwi.
Dziś jest inaczej. Nośnikiem jest internet. Jeden felietonista to zbyt mało. Portal trzeba wypełnić. Długość tekstu nie gra roli – pojemność wręcz nieograniczona. Nawet felietonem tego się nie nazywa, raczej komentarzem. Pewnie to i dobrze, bo wiele spojrzeń na miniony dzień (tydzień) daje pełniejszy obraz. Daje... O ile odbiorcy mają cierpliwość wszystko przeczytać. I o ile w natłoku tematów zorientują się, o co w kolejnym komentarzu chodzi.
Czy to źle? Nie stawiałbym takiego pytania. Jest inaczej i już. Nie odmienimy tego. Wszelako chwilami żal... Czego? „Kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków, pierzastych kogucików, baloników na druciku...”. Innymi słowy brak kolorystyki słów i zdań, nieco prostego, takiego dziecięco-naiwnego spojrzenia, literackiego dopracowania, dystansu wobec poważnej tematyki. No i czasem tematów. Zbyt wielu gadających o tym samym, to i tematy więdną. Jak niezerwana marchewka na grządce.
Trafiłem kiedyś do kogoś nie w porę. Przy mikroweli stał czternastolatek, taca wyjęta i zachlapana resztkami czegoś, co przed chwilą było jajkiem. Nad nim mama z rękami w górze, jakby wieszczka bolejąca nad bliską ruiną świata. „Mamo, ale ja tylko chciałem szybko to jajko ugotować”. Na szczęście moja obecność uciszyła zapowiadającą się burzę...
Co to ma wspólnego z komentarzami (felietonami)? Ano ma. Tekst musi być szybko, na narzucający się temat – najlepiej „na wczoraj” – i to z profetycznie zarysowaną przyszłością. Innymi słowy – trzeba to „ugotować” jak najprędzej. Jak jajko w mikroweli. Tymczasem ani jajka, ani ugotować. Na dodatek zostaje sprzątanie kuchenki. A w następnym felietonie też trzeba jakoś posprzątać to, co zbyt szybkim sposobem chciało się czytelnikom przekazać.
Nie odsądzam od czci i wiary (bez religijnych podtekstów) komentatorów i felietonistów. Jestem jednym z nich. Nie namawiam Czytelników do omijania naszych tekstów. Nawet na myśl mi nie przyszło, żeby oceniać czy wartościować PT Autorów. Bo jeszcze kto inny wsadziłby mnie do ostatniej przegródki. Cóż, taki mamy świat – także ten dziennikarsko-publicystyczny, technika wywiera nań ogromny wpływ i kształtuje po swojemu.
Musimy to pokochać i tyle. Jednak z głową. Czytać ze zrozumieniem – jak uczniowie czwartej klasy. Mieć swoje zdanie. Z autorem podyskutować – jak nie internetowym postem, to we własnych myślach. Więcej – we własnych przemyśleniach. Umieć ziarno od plew odróżnić – bywa trudno. No i zwrócić uwagę na to, kto jest właścicielem internetowej witryny. Przecież on zatrudnia takich autorów, którzy podzielają jego punkt widzenia. To nie obelga, taka jest natura rzeczy. Od zawsze przecie byli dworscy poeci, dworscy kronikarze, dworscy historycy. A z drugiej strony to i felietoniści nie każdego wydawcę zaakceptują. Wiem, bo sam kiedyś musiałem (na szczęście mogłem) wybierać.
Tak czy owak brakuje mi kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków, pierzastych kogucików, baloników na druciku... Felietonistów z piórem lekkim, filuternie przymrużających oko, nieprzesadzających w ocenach, znających się nie tyle na rzeczy, ile raczej na ludziach, nienarzucających swych pomysłów, lecz je podpowiadających. Sam pewnie taki nie jestem, ale jak oprzeć się nurtowi już nie kolorowego jarmarku, lecz bezdusznej handlowej galerii?
„Ale zawsze wtedy powiem,
Że najbardziej mi żal...”.