Polska to przecież nie Irlandia, słyszałem nieraz. A okazuje się, że jednak tak.
Kiedy 18 lat temu wysyłałem do redakcji pierwszy tekst o skandalach seksualnych w Kościele w Irlandii, był w tym także dreszczyk emocji, czy będzie publikowany. Widziałem naocznie, co się dzieje w Kościele na Wyspie Świętych. Czułem, co się tam kroi, a sami Irlandczycy pytali mnie: myślisz, że u Was tego nie ma?
W Polsce, a przynajmniej w kręgach kościelnych, wtedy słowo „pedofilia” wymawiane było raczej stłumionym szeptem. Częściej mówiono o „tych sprawach”. Polska to nie Irlandia, słyszałem nieraz. Starałem się przekazać podstawowe doświadczenie Kościoła w Irlandii: że odruch obronny typu „to atak na Kościół” jest naturalny, ale zupełnie nieskuteczny. Że postawa „a u was też się tak dzieje” nie przynosi niczego poza wzmożonym gniewem oskarżających Kościół o sprzeniewierzenie się swojej misji.
Potem w Kościele w Irlandii było jeszcze gorzej - publikowano kolejne diecezjalne i ogólnokrajowe raporty. Rosły liczby ofiar i sprawców. U nas sprawę przeczekiwano, nie przygotowywano się do kryzysu na tym tle (choć np. w Ghanie robiono to już od 2002 roku).
Bardzo, bardzo lubię Irlandię i Irlandczyków. Z przygnębieniem obserwowałem, co się dzieje z tym Kościołem o tak świetlanej historii i dziedzictwie. Potem jednego z irlandzkich przyjaciół odnalazłem w państwowym raporcie jako podejrzanego o molestowanie. Nie pytajcie, co czułem.
A u nas wciąż panowała zmowa milczenia albo przynajmniej zbyt daleko posunięta „kultura dyskrecji”. Dlatego z nadzieją przyjąłem list naszego biskupa Andrzeja Czai z ubiegłego roku, wyliczający przypadki nadużyć seksualnych wobec małoletnich w naszej diecezji, czy nabożeństwo przebłagalne sprzed tygodnia w Jemielnicy, za molestowanie tamtejszego ministranta przez byłego wikarego w roku 2012.
Nawiasem mówiąc - wystarczy przyjrzeć się relacjom i reakcjom na tę jedną sprawę, by zrozumieć, że nie o liczby tu chodzi i porównywanie duchownych z innymi grupami zawodowymi nie ma najmniejszego sensu. Jedna ofiara i zło jej wyrządzone W KOŚCIELE jest jak trzęsienie ziemi. Rozumiem dzisiaj lepiej słowa Jezusa, że temu, kto zgorszy maluczkich, lepiej kamień młyński do szyi przywiązać i strącić w morską toń…
Dlatego z przygnębieniem - że nie powiem mocniej - czytałem wypowiedzi przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski i jego zastępcy na konferencji omawiającej wyniki kwerendy w sprawie pedofilii duchownych w polskich diecezjach i zgromadzeniach zakonnych. Odruchy obronne i tłumaczenia zamiast zwykłych słów przeproszenia, skruchy, prośby o przebaczenie.
Dziś dzień św. Patryka, patrona Irlandii. Ze szczytu Croagh Patrick, góry, gdzie miał pościć przez 40 dni, rozciąga się przecudny widok na zatokę Clew z kilkudziesięciu wyspami i mieniącymi się wieloma kolorami wodami oceanu. A z drugiej strony ciemne, ponure torfowiska hrabstw Mayo i Galway. Ten widok mam przed oczyma zawsze, gdy myślę o Irlandii, jej ludziach, Kościele i świętych. Piękna nic nie jest w stanie zagłuszyć, nawet największe deszcze i nawałnice. Nawet najgorsze czasy przeminą. To jest dla mnie widok nadziei. Ale nie można zapomnieć, że katastrofalne błędy mają swoje katastrofalne skutki w teraźniejszości. Obawiam się, że do sporej części odpowiedzialnych za Kościół w Polsce jeszcze to nie dotarło. Nie pociesza mnie to, że w mojej diecezji jest być może inaczej niż w innych. Czuję się bezradny. Chciałbym krzyczeć. Ale nie mam już tylu sił. I odwagi też.
Proszę słowami św. Patryka: „Chryste, jak tarcza osłoń mnie i ukryj!”.