Bo jeśli nie wspólny rytm świętowania - i tego tygodniowego, i tego rocznego - to co nas ma łączyć?
Pytanie z klasy czwartej? A może pytanie do profesora Miodka? Nie ten temat. O Polskę pytam. Idą święta. Zmartwychwstanie Pańskie! Święto wszystkich świąt. Ale czy wszystkich nas? Wydaje się, że bardziej nas jednoczy Boże Narodzenie. Chociaż... Jedni świętują Boże Narodzenie, inni „Gwiazdkę”, jeszcze inni po prostu „święta”. Nie wspomnę tych, co to tylko na narty jadą.
A Wielkanoc? Nazwa bez rozszerzenia niewiele mówi. Trzeba by mówić „Wielka Noc Zmartwychwstania Jezusa”. Za długie, nieporęczne i przypominające o niechcianym. To może „zajączek”? Na niejednej kartce z życzeniami widnieje zajączek, ale to motyw taki nijaki.
Wróćmy jednak do pytania tytułowego: Razem czy osobno? Świętujemy razem czy osobno? Ośmielę się zawyrokować: osobno. Nawet patrząc na parafie w mojej okolicy. Przedświąteczna spowiedź – 1/3 tego, co było jakichś 10 lat temu. Rozdanych Komunii mniej (choć w odniesieniu do obecnych na Mszy procent jest większy). Dzieci – znikoma ilość. Przy ołtarzu zostali najwierniejsi i najwierniejsze. Dobrze, że są, liturgia i tak już uproszczona, ale jeszcze świątecznie wyglądająca. A reszta w każdym wspomnianym obszarze i w innych nie wymienionych tutaj?
Reszta ma dłuższy weekend, reszta może pospać do południa, reszta nakupiła więcej jedzonka i znowu znajomy lis przy śmietnikach też będzie miał święta. Nie żałuję rudemu, coś mu się od życia też należy.
Osobno, w dużej mierze osobno. A na pewno na tyle osobno, że święta przestają być elementem integrującym społeczeństwo. Przeżywam to jako duszpasterz, wiadomo. Ale przeżywam to także jako Polak i Europejczyk (nie mylić z mieszkańcem UE). Bo jeśli nie wspólny rytm świętowania – i tego tygodniowego, i tego rocznego – to co nas ma łączyć?
Wiem, mogą nas jednoczyć różne wspólne cele, wspólne niedole – na przykład uciążliwy brak wody w kranach całej dzielnicy. Pewnie i wspólne interesy – te jednak mają tak szeroką skalę, że raczej dzielą niż łączą. A choćby tych łączących nas elementów było więcej i byłyby intensywniejsze, to przecie wszystkie mogą być tylko czynnikami wspomagającymi. Fundament musi być mocniejszy, głębszy i bardziej znaczący.
Był taki fundament, była podstawa wspierająca rozległe obszary kultury europejskiej. Fundament był religijny, ale to, co na nim budowali ludzie żywej i głębokiej wiary, przerastało ramy religijności.
Pierwsze to były uniwersytety – nauka w średniowieczu w wielu dziedzinach stawiała początkowe kroki, które z czasem doprowadziły do powstania nauk przyrodniczych, astronomii, związanej z nią matematyki (proszę pamiętać, że Mikołaj Kopernik był nie tyle astronomem, co matematykiem i teoretykiem ekonomii pieniądza).
Z uniwersytetami wiązała się możność i potrzeba podróżowania – dla wielu także ówczesnych Polaków uniwersytety w Paryżu czy Bolonii nie były odległe. W średniowieczu zakonnicy cysterscy położyli podwaliny wiedzy i praktyki rolnej, inżynierii krajobrazu, wczesnoprzemysłowej metalurgii. Nie mówiąc o systemie szybkiego przekazu informacji na skalę całej Europy. No i bariery językowej nie było.
Z poczucia wspólnoty wiary, przykazań, tradycji, obyczaju wyrastała rzeczywistość dynamiczna. Nie bez zgrzytów, nie bez wojen nawet – to prawda. Ale wciąż więcej łączyło niż dzieliło. I pewne standardy polityczne, dyplomatyczne, społeczne, handlowe istniały. Twórcy Europy nowej mieli w XX wieku do czego nawiązać. Ich myśl wypaczono, wartości wymazano, zostały hasła pozbawione pierwotnej treści. Twór dumnie zwany „unią” ledwie dyszy.
Im bardziej święta – także nadchodząca Wielkanoc – będą „razem”, a nie „osobno”, im bardziej duchowy dynamizm człowieka, czyli wiara będzie znaczącą postawą społeczną, im bardziej konstytucją Europejczyków będzie Ewangelia – tym żywsza nadzieja na zmartwychwstanie Europy.