Odczuwam, że Bóg daje nam znak, byśmy nie żałowali kształtów minionych. Byśmy je zostawili. Nie były złe. Ale są bezużyteczne.
Dokładnie 74 lata temu płonęły katedry. Wspomnę te, które znam z bliska. Najpierw ta o rodowodzie bardzo odległym – Wrocław. Biskupstwo ustanowione w roku 1000, a więc i katedra wiekowa. Zniszczył ją wir wojny i szaleńczy pomysł Hitlera, ustanawiającego Breslau – Wrocław twierdzą. Grad bomb, ogień, gruzy wokoło. Wszystko wyglądało na koniec.
Druga – nie katedra, ale historycznie biskupia świątynia. Ogromna, piękna w swej prostocie, imponująca. Drugiego takiego dachu w Europie nie ma. To bazylika w Nysie. Płonęła w tym samym nieomal czasie co płonął Wrocław. Nie sama wojna ją zniszczyła, lecz szaleństwo zwycięzców – czyli sowietów. Zniszczyli miasto z jego główną świątynią. Zniszczyli o wiele więcej...
Pogorzelisko i gruzy Wrocławia i Nysy, ale też wielu innych katedr i bazylik Europy zwiastowały koniec epoki. Z jednej strony zbyt łatwo kładziemy to na karb samej wojny – nie pytając, co znaczyła owa wojna i jakim szaleństwem wywołana została. Z drugiej strony grozi nam pokusa zbyt łatwego przypięcia etykiety: „kara Boża”. Bo jedno i drugie, ale też inne wątki, splatają się w trudne zagadki i tajemnice historii.
Dlaczego spłonęła pomnikowa paryska katedra de Notre Dame? Przeglądając w poniedziałkowy wieczór wiadomości, nie dostrzegłem niemożliwego. Po prostu przewijałem stronę. Po chwili dotarło do mnie to niemożliwe. Płonie katedra Notre Dame? Wróciłem, oniemiałem. Każda budowla może spłonąć. To prawda, ale te „niezniszczalne”? Nie z powodu tworzywa, ale z powodu roli, jaką im wieki nadały.
No tak, rusztowania, zatem remont. Łatwo wtedy o zaprószenie ognia. Tliło się pewnie od kilku godzin, wieczorny wiatr rozdmuchał zarzewie. To warstwa zimno-realistyczna. Ale i nieuniknione pytanie, co ten pożar znaczy? Może niewiele znaczyć płonący kościółek na jakimś końcu świata. Ale Paryż? I to ta katedra?
No ale jeśli Francuzom coraz mniej potrzebne kościoły, to może kara Boża? A może „tylko” mocne ostrzeżenie? Podpalacze od wieży czy iglicy nie zaczynają. No i to zdjęcie młodych ludzi klęczących na paryskiej ulicy... Ich twarze to jedno wielkie zdumienie z żalem przemieszane. Nic zrobić nie mogą. Czynią więc to, co zawsze możliwe: modlą się. O co? A czy to zawsze musi być o coś? Uczniów w ogrodzie oliwnym Jezus nie prosił o modlitwę o coś. Oni mieli tylko czuwać z Nim. Ci młodzi na paryskiej ulicy chyba właśnie to czynili. Trwali z Jezusem, z ich Panią, z pokoleniami tych, którzy swoją wiarę w kształty katedry przekuli.
Czy ów pożar jest jednak znakiem? Nic się bez woli Bożej nie dzieje. To stwierdzenie jest tyleż prawdziwe, co i bardzo trudne. Choćby dlatego, że Bóg przemawia nie tylko w łagodnym powiewie wiatru. W ogniu, burzy i trzęsieniu ziemi także – choć Go w tym nie ma. Byle tylko przetrwać te żywioły – On odpowie. Jak Eliaszowi. Zatem – znak? Znak czego?
Sądzę, że jest to znak końca jakiejś wielkiej epoki. Chrześcijańska Europa wypaliła się duchowo. Owszem – strzeżemy nadal wielu wartości, staramy się ratować obyczaj i tradycję. Usiłujemy je ożywiać. Wszelako coraz bardziej jesteśmy kustoszami jakiegoś ogromnego muzeum, skansenu o obszarze większym niż kontynent. Ja sam – a pewnie dzielę to poczucie z wielu duszpasterzami – czuję się bardziej konserwatorem niż artystą.
Ogień został pewnie zaprószony. Ale w takim miejscu i w takim ogromie stał się bez wątpienia znakiem. A że ogień niszczy i unicestwia, jest to znak końca. Tyle, że w Bożej ekonomii świata nie istnieje żaden definitywny koniec. To stwierdzenie nasuwa się z koniecznością w zaczęte już święta Zmartwychwstania Pańskiego. Czekamy na jakiś nowy początek. Jaki?
Nie wiem. Ale patrzę na koniec epoki sprzed 74 lat na Dolnym Śląsku – z tym, że i koniec, i nowe rozlało się o wiele szerzej. Końcem był rozpad struktur Kościoła opartych o majętną sieć parafii i innych jego jednostek. Końcem była utrata udziału w zyskach materialnych i oparta o nie dominacja społeczna. Końcem było ubóstwo materialne i ludzi, i struktur Kościoła. Końcem stało się pozbawienie ludzi Kościoła udziału w bezpośrednim życiu politycznym – któż z biedakami się liczy. To nie wszystko, ale niech wystarczy.
Początkiem stał się Kościół bardziej zbliżony do ludu. Były (i są) różnice tego „bliżej” w różnych krajach, a nawet w różnych okolicach. Ale to tylko różnice miary, a nie zasadniczej reguły nowego. Wciąż są stróże dawnego – ale wyraźnie odstają od obrazu tego, co nowe. Na czym ma polegać istota tego nowego? Nie wiem. Ale widzę, jak zmieniają się realia duszpasterskie. Widzę, jak nie przystają do dynamicznej rzeczywistości liczne próby zwane „nową ewangelizacją”. Odczuwam, że Bóg daje nam znak, byśmy nie żałowali kształtów minionych. Byśmy je zostawili. Nie były złe. Ale są bezużyteczne.
Może inni inaczej odczytują znak Naszej Pani – Notre Dame. Ale przecież bogactwo treści każdego Bożego znaku jest niewyczerpane.