Jak uczniowie Jezusa w dzień Paschy już wiemy, że grób jest pusty, ale jeszcze jesteśmy zalęknieni i smutni. Sami tego nie przezwyciężymy.
W wielu diecezjach pielęgnowany jest zwyczaj tzw. konwentu wielkanocnego. Księża dekanatu spotykają się w jednej z parafii, aby koncelebrować mszę św. za zmarłych kapłanów. A potem luźne, braterskie spotkanie przy stole. Odpocząć po świętach, pogadać. A jest o czym. Tak było i tym razem.
„Tłumu nie było” – zauważył ktoś. „Aaa, ludzie po świętach zmęczeni nabożeństwami, dziwisz się?” Inny zauważył, że parafia niewielka, wszystko się u nas wyludnia, to i skąd mają się wziąć ci w kościele. „Byliśmy z wikarymi w katedrze, nie naszej, ot taka wycieczka poświąteczna. Ogromny kościół, centrum, parafia liczna. W kościele dwie osoby, w ogłoszeniach połowa mszy to brak intencji”. Inny wtrącił, że nie musi nigdzie jeździć, bo to samo ma u siebie. „Wiecie, chłopy, to taki bezpłatny urlop. Ale żyć trzeba i te budy utrzymać...” Zostało bez komentarza.
Na koleżeńskie spotkania nie biorę nagrywarki. Zatem przedstawiam tylko luźne, zapamiętane fragmenty i kolorystykę całości. Proszę nie myśleć, że kolorystyka i nastrój były minorowe. Owszem, o bolączkach mówiliśmy, ale one były na tle świątecznego nastroju. Bo wszystkie przedświąteczne przygotowania – od dekoracji ołtarza i Bożego Grobu, poprzez spowiedź i rozdawanie Komunii po procesję, liturgię, bicie dzwonów... – otóż wszystko to cieszy proboszczowskie i wikariuszowskie serca. U początków powołania niejednego z nas jest właśnie liturgia Wielkiego Tygodnia. Do źródeł więc wracamy wszyscy.
Te źródła naszej wiary i nadziei kiedyś były prawie powszechnie żywe, a przynajmniej czytelne i dla parafian, i nawet dla ludzi z obrzeża parafii i Kościoła. Teraz jest inaczej. Wiele spraw stało się powierzchowną otoczką w randze niezrozumiałego już folkloru.
Krajobraz w skali kraju jest zróżnicowany – i to bardzo. Powojenne przesiedlenia, oderwanie milionów ludzi od swej ojcowizny – od ziemi i lasów, od rytmu wiejskiego i miejskiego życia, od skoncentrowania wszystkiego wokół kościoła czy kościółka – choć bywało doń wiele kilometrów... To wszystko poczyniło spustoszenia w umysłach i sercach, w moralności i pracowitości, w wierze i w religii. Stalin dobrze wiedział, co robi przesiedlając całe narody. I trzeba pamiętać, że nie o skrawek kraju chodzi, a o więcej niż jedną trzecią obecnego terytorium Polski z proporcjonalną do tego liczbą mieszkańców.
Jestem z tych, co to przywieziono dziećmi do innego świata. Ten przesiedleńczy świat jest do dziś inny, niż trwały rdzeń Polski wyrastającej z wieków związania ludzi, ziemi i obyczaju. Tak bardzo to widać w naszej, opolskiej diecezji, w której historia stworzyła dwa światy. Inne światy. Nie w kategorii „lepszy-gorszy”. Inny po prostu. To niejeden taki region w Polsce. Z tego zróżnicowania nie zdają sobie sprawy politycy – co widać szczególnie w czasie kolejnych kampanii przedwyborczych.
A ludzie i przełożeni Kościoła? Są lepiej, dużo lepiej zorientowani niż politycy, ale nawet gdy „wiedzą”, nie zawsze sprawę „czują”. I co by nie powiedzieć o trudnościach z tego wynikających, to przecież na płaszczyźnie wiary i przynależności do Kościoła integracja ludzi różnego pochodzenia dokonała się i szybciej, i głębiej niż w innych dziedzinach. To dobrze. Bo to świadczy o fundamentalnej wartości wiary.
Rozmowa zeszła na temat różnych duszpasterskich inicjatyw – i tych na poziomie parafii, i tych „odgórnych”, najczęściej kurialnych. Różne zdania na różne tematy. Entuzjazmu raczej niewiele. Ktoś spuentował sprawę: „Panowie, to wszystko potrzebne, ale w większości jest nie na temat”. To przypomniało mi słowa z zeszłotygodniowego felietonu, inspirowane przez papieża Franciszka: „coraz bardziej jesteśmy kustoszami jakiegoś ogromnego muzeum, skansenu o obszarze większym niż kontynent”.
Jak uczniowie Jezusa w dzień Paschy już wiemy, że grób jest pusty, ale jeszcze jesteśmy zalęknieni i smutni. Sami tego nie przezwyciężymy. Wtedy, w Jerozolimie, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych. Teraz też przyjdzie – to mówi wiara. Trzeba jednak – jak Mojżesz – zobaczyć Niewidzialnego (Hbr 11, 27).