Zostaje przenikliwy krzyk myszołowa szybującego wśród przyprawiających o drżenie smutnych resztek dawnej świetności.
Parę dni temu byłem na samym południu naszej diecezji i naszego kraju - w Rozumicach. Najpierw wybrałem się do Rozumickiego Lasu, pięknego i cennego, a dość mało znanego obszaru przyrodniczego. Wiele jest tam atrakcji dla tych, którzy są wrażliwi na naturę i jej uroki, ale tutaj chcę wspomnieć o tylko jednym miejscu. Zachowały się tam, na jednym z pagórków, fragmenty okopów z II wojny światowej. Są w stanie nietkniętym, jeśli można tak powiedzieć. Tylko deski szalujące pozapadały się po ponad 70 latach w wykop, w którym chronili się żołnierze. Przy odrobinie wyobraźni można pomyśleć, że dopiero co ostatni z nich stąd zwiał. Albo go wyniesiono…
Jakiś kilometr dalej - może nieco więcej? - jest już wioska Rozumice. W jej centrum, okolone wysokim murem, stoją ruiny dużego, jakby nieproporcjonalnie wielkiego dla tej wioski kościoła. To dawny kościół ewangelicki. Przedwojenni i wojenni mieszkańcy Rozumic - Niemcy, ewangelicy, po 1945 r. opuścili i wioskę, i kościół. Nie mieli zresztą innego wyjścia. Dziś ruiny kościoła obrasta gęsty bluszcz, a wejście pod wieżą zasypane jest do połowy wysokości nagromadzonymi przez lata warstwami ziemi. Nawę porastają drzewa. Wieża-dzwonnica - pozbawiona kopuły i dachu - zachowała sporo z dawnej wysokości. Z jej wnętrza można patrzeć w niebo otwierające się w dużym prześwicie. Dostrzegłem tam myszołowa, który nawoływał, wydawał krzyki.
Sąsiedztwo dawnych okopów i ruin kościoła naturalnie poprowadziło myśl w stronę żelaznej logiki wojny, być może nie tylko zbrojnej. Zaczyna się od poczucia siły, nietzscheańskiej „woli mocy”, która łudzi posiadaniem świata i jego ponętnej chwały lub pokonaniem tego, kim się gardzi. A kończy zasypanymi okopami, w których giną obrońcy ostatnich szańców, oraz ruinami miejsc najświętszych, spustoszeniem sanktuariów ludzkiego ducha.
Po latach zostaje przenikliwy krzyk myszołowa szybującego wśród przyprawiających o drżenie smutnych resztek dawnej świetności. Jako głos bezradnej nadziei, że człowiek coś kiedyś zrozumie?
Andrzej Kerner /Foto Gość