- Nie chodzi o zemstę, tylko o pamięć i uznanie tego za zło - podkreślają potomkowie pomordowanych przez UPA.
To była właściwie potrójna uroczystość - Niedziela Wniebowstąpienia Pańskiego, złoty jubileusz kapłaństwa ks. inf. Józefa Patera oraz poświęcenie na cmentarzu tablicy upamiętniającej Polaków z Rumna (Ukraina), pomordowanych przez UPA (nacjonalistyczną Ukraińską Powstańczą Armię).
Eucharystię koncelebrowało wielu związanych z parafią kapłanów, m.in. ks. Reinhold Porwol, dawny proboszcz, czy pochodzący też stamtąd ks. Fryderyk Styla, była liczna reprezentacja sióstr elżbietanek z Wrocławia i siostra felicjanka, przedstawiciele władz lokalnych; uroczystość uświetniła też orkiestra z Rudziczki. Były życzenia, prezenty, wspomnienia perypetii i licznych trudności, które trzeba było pokonać w niełatwych czasach na drodze do kapłaństwa.
A po Mszy św. wszyscy przeszli na cmentarz, by odsłonić i poświęcić tablicę upamiętniającą tragedię w Rumnie.
- To właśnie w tej miejscowości w nocy z 2 na 3 czerwca 1944 roku nacjonaliści ukraińscy zamordowali przeszło 40 osób. Kto dostał się w ręce UPA, nie tylko nie miał szans na przeżycie, ale ginął w niewyobrażalnych męczarniach, bo stosowano wymyślne tortury, by ofiara cierpiała jak najdłużej - mówił o rzezi wołyńskiej jubilat, ks. Józef Pater, przed poświęceniem tablicy.
Ks. Józef Pater nie tylko obchodził własny jubileusz, ale poświęcił także tablicę upamiętniającą ofiary UPA z Rumna. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćPodkreślił, że zbrodnia ta nadal nie została nazwana po imieniu, potępiona i uznana za ludobójstwo.
- Nad ukraińskimi zbrodniami nie było sądów ani trybunałów. Dlaczego my wspominamy tamte tragiczne wydarzenia? Przywoływanie ich jest naszą powinnością dla ocalenia i podtrzymania pamięci o naszych rodakach, którzy zginęli z rąk swoich sąsiadów - wskazywał ks. infułat.
W Ścinawie Małej żyje obecnie kilkanaście rodzin - potomków rumnian, którzy przeżyli i wyjechawszy z Kresów na Zachód, trafili na Opolszczyznę.
- To piękne okolice, w środku jest niewielka dolina, którą płynie potok, ziemia dobra, widać Karpaty. Była tam posiadłość pani Lanckorońskiej, przed samą wojną wybudowała kościółek, który rozebrano w latach 50. ubiegłego wieku aż do gruntu, postawiono zabudowania gospodarcze. Dziś są tam jedynie błonia, gdzie pasą się kury, gęsi. Nikt nie chce na tym miejscu nic budować, ludzie mówią o nim „Boża rola” - opowiada rodzeństwo Tadeusz i Maria Gąsior, których rodzice pochodzą właśnie stamtąd.
W Ścinawie Małej żyją potomkowie osób pochodzących z Rumna. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćI dodają: - Gdy tam pojechaliśmy, mogliśmy wreszcie zobrazować sobie to, co znaliśmy od lat z opowiadań rodziców: charakterystyczne miejsca, topografia, wzory na ubraniach, dopasować nazwy poszczególnych części wsi…
Ich starania i kontakty salezjanina z Przemyśla, ks. Tadeusza Patera sprawiły, że po 50 latach udało się postawić na cmentarzu nad mogiłą krzyż i napis „Do końca ich umiłował”.
- Jednak nigdy nie przyznano, że było to ludobójstwo, a ja się pytam, skoro to były „walki bratobójcze” - to gdzie są ofiary po drugiej stronie? Najgorsze, że do teraz, przejeżdżając przez wioskę, na środku widzi się obramowanie, krzyż, a obok niego flagi - ukraińską, żółto-niebieską, i czerwono-czarną (UPA). Dalej jest to żywe, w tej wsi zrobiono nawet muzeum R. Szuchewycza, jednego z dowódców UPA - dopowiada Tadeusz Gąsior.
Podkreśla, że jedyne, czego się domagają, to prawdy - z szacunku do ofiar.