Bo to duch się liczy, nie perfekcja organizacji, a tym mniej materialne środki. Wyrastałem przy ojcu Blachnickim. I wiem, że to właśnie tak działało.
Nie pojechałem na Lednickie Pola, za stary jestem i nie wytrzymałbym tych 26 godzin drogi, czekania, modlitwy, procesji, tańca i żywiołu młodości. A prosto z autobusu do kościoła – boć to przecie niedziela. Wszelako młodzi pojechali. Już drugi raz. Powie ktoś, co tu pisać o dwudziestu kilku osobach, skoro było tam kilkadziesiąt tysięcy. Niby tak. Ale...
Wobec tego inny obrazek. Lat temu kilka, sobota przed niedzielą palmową, spotkanie młodzieży w rejonie. Wikary z naszego miasteczka zorganizował autobus, proboszczów poinformował. Owszem, autobus pojechał, ale z kilkoma osobami. Zmieściliby się w jakimś punto nawet. W czym różnica? Może się mylę, ale istotnym czynnikiem jest inicjator takiej akcji. No bo to jest akcja.
Organizator – ksiądz, to wiadomo, ogłoszenie, osobisty acz formalny kontakt, niechęć bycia innym w grupie parafialnej czy szkolnej klasie. Może upraszczam – ale bez wątpienia w tym kierunku biegnie myśl. Inaczej, jak pomysł rzuca jeden z nich. Lednica? A czym się to je? Nie wiedzą, ale swojemu człowiekowi i rówieśnikowi wierzą. Pieniędzy mało – ale przecie można doorganizować. Nawet u proboszcza, który z jednej strony cieszy się, że się coś dzieje, a z drugiej strony nie chciałby być postrzegany jako dusigrosz. A za rok już jest łatwiej i więcej. Więcej ludzi i więcej środków – bo wiadomo, że wszystko na tym świecie ma swoją cenę. Ale i to z czasem przestaje być wielkim problemem.
No i pojechali – moi i tysiące innych. Każda grupa ma swoich liderów, animatorów, duszpasterzy. Każda ma swoją historię. Pewnie i nazwę. Moi nazwali siebie „Głodni Pana” – i są dumni, że operator lednickiej telewizji nie tylko ich zauważył, ale długo przetrzymał w kadrze z ich flagą. Pomysłodawca i organizator tej wielkiej akcji, o. Jan Góra, trafił w dziesiątkę. I w centralny punkt, jakim jest organizacyjna struktura ruchu lednickiego. Nie od góry w dół, nie od kogoś będącego na tzw. świeczniku, ale od takich kiedyś niewielkich „jąder kondensacji”, które kumulując się i dopełniając zdolne są wytworzyć ogromny ładunek potencjału tak wiary, jak i ludzkiej energii.
Wystarczy przypomnieć Dzieje Apostolskie i czytane z nich ostatnio perykopy. W perspektywie organizacyjnej widać te niewielkie, czasem tylko dwuosobowe wspólnoty podstawowe: „Paweł i Barnaba” – dla przykładu. Piotr gdzieś w oddali, Jezus w sercach przez wiarę. I te maleńkie „jądra kondensacji” wiary i Kościoła wyzwalają ogromną siłę ducha. Bo to duch się liczy, nie perfekcja organizacji, a tym mniej materialne środki – których wtedy nie było. Wyrastałem przy ojcu Blachnickim. I wiem, że to właśnie też tak działało, jak wyżej naszkicowałem. Z początku mnie to zdumiewało, potem stało się czymś naturalnym.
Jestem przekonany, że moi „Głodni Pana” właśnie tak zaistnieli. Najpierw ten głód był w jednej, kilku osobach. Trwają. Oby byli cząstką tej potężnej energii Ducha i ducha, która świat przemieni. Jeśli nawet rozejdą się po świecie (w naszych grajdołkach młodzi tkwić nie chcą), to gdzieś tam wokół jednej, drugiej osoby zawiążą się kolejne wspólnoty. Co daj, Boże, Kościołowi.
I niechby choć raz w roku spotykali się na Lednickich Polach czy w innych miejscach, które Bóg wskaże przez ludzi gorącej wiary.