Deficyt budżetowy

W Polsce nie istnieje żaden ogólny mechanizm regulujący finanse ani diecezji, ani parafii

Co jakiś czas wraca w internecie sprawa kościelnych pieniędzy. Nawet w niedawnym wywiadzie z o. Oszajcą (jezuitą, poetą, profesorem) ten temat został dotknięty. Nie mówię o plotkarskich tekścikach na wszelakich i nie zawsze poważnych stronach w sieci. Nie będę z nikim polemizował. Jako proboszcz wciąż jeszcze „urzędujący” – a co za tym idzie, trzymający parafialną kasę w księgowych plikach na komputerze – przedstawię swój punkt widzenia.

Trzy zastrzeżenia na początek. Pierwsze: w skali całego kraju (oczywiście, o Polskę chodzi) krajobraz finansowy jest bardzo, ale to bardzo zróżnicowany. Nie tylko w kwestii kościelnych pieniędzy, ale i dochodów obywateli, budżetów gmin i powiatów. To pociąga za sobą niejednakową siłę pieniądza w różnych okolicach. Zatem mówienie o konkretnych sumach nie zawsze daje realny obraz zamożności bądź biedy.

Drugie zastrzeżenie: W Polsce nie istnieje żaden ogólny mechanizm regulujący finanse ani diecezji, ani parafii. Owszem, istnieją utrwalone tradycją wspólne przedsięwzięcia. Na przykład utrzymanie misji w krajach trzeciego świata, dzieła Caritas tak wewnętrzne jak i zagraniczne, wspieranie klasztorów klauzurowych.

Trzecie zastrzeżenie: każdy mówiący (piszący) na te tematy ma swoje, lokalne i osobiste doświadczenia, ma swój osobisty portfel i jako proboszcz zarządza jakimś konkretnym funduszem parafialnym.

Jaki jest ten fundusz w mojej parafii? Na ostatnim posiedzeniu rady parafialnej postawiłem pytanie, czy nasza parafia jest zamożna, czy biedna. Pierwsza, prawie że zbiorowa odpowiedź była, że parafia jest zamożna. Przedstawiłem zatem liczby na koniec lipca. „No to deficyt budżetowy, proboszczu” – usłyszałem słowa wypowiedziane z niedowierzaniem. Bo wliczając sumy przekazane poza parafię (instytucje diecezjalne, wydział teologiczny, misje itp.) saldo wyniosło minus 17 tysięcy. Przecież parafia nie zbankrutowała, wszystko kręci się normalnie, nawet ostatnio kilkanaście tysięcy poszło na wymianę podbitki okapów kościoła. Z jakich źródeł deficyt został pokryty?

Otóż nasza parafia w ciągu wielu lat realizowała szereg projektów unijnych. Trzeba było najpierw zgromadzić jakieś środki, sfinansować prace, pokryć wkład własny. Potrafiliśmy obyć się bez kredytu. Potem dopiero przychodziła unijna refundacja. No i z ostatniego projektu mamy jeszcze małe conieco. Jako odchodzący na emeryturę proboszcz nie mogłem wejść w kolejny projekt. Szkoda. I co będzie, jak posiadane środki się wyczerpią? No właśnie... I tu miejsce na zaufanie Bożej Opatrzności. Naprawdę. Bogata to, czy biedna parafia? Myślę, że pytanie prześlizguje się gdzieś obok problemu.

Ale to nie wszystko. Ksiądz też z czegoś żyje. Upraszczając istnieją dwa modele ułożenia tej sprawy. Albo wszystkie dochody, włącznie z ofiarami składanymi przy zamawianiu Mszy św., idą do jednego parafialnego worka i z tego jest także pensja księży. Albo tzw. „intencje” są traktowane oddzielnie i stanowią ich wynagrodzenie. Stosuję ten drugi model. Przy średniej ofierze 70 zł i 26 „intencjach” w miesiącu daje to 1820 zł. Są jeszcze koszty trudno podzielne – ogrzewanie budynku, oświetlenie i inne podobne. Dobrze, że mam niewielką szkolną emeryturę – tyle powiem. I że dorabiam jako dziennikarz, komentator, reporter (od wszystkiego jest PIT). Byłem młodszy to jeździłem na parafialne zastępstwa do Niemiec, a jakże, tak jak moi parafianie.

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko com napisał, jest jednym kamyczkiem wielkiej mozaiki organizacji Kościoła w Polsce. Na pewno nie złotym, ale i nie ciemnoszarym. Jak by to powiedzieli amerykanie: klasa niższa średnia. Łatwo w tej klasie o zrażenie parafian do sprawy finansów parafii i w ogóle Kościoła. Tym łatwiej, że i oni w podobnej klasie się plasują.

Ale wiem też, że w rejonach, gdzie klasy są wyższe, jeszcze łatwiej zrazić parafian i innych obserwatorów. Dlaczego? Bo zamożniejsi mają większe wydatki, większe potrzeby, ich złotówka jest „cięższa”. Na tle tej większej zamożności oczekiwania księży stają się też większe. Oczekiwania nie tylko i nie tyle osobiste, ale i parafialne. Bo to i kościół musi być ogrzany, bo to do Bożego Grobu plastyka trzeba wynająć, bez sekretarki w kancelarii ani rusz, a i parking musi być, z monitoringiem rzecz jasna – itd... A zamożniejsi dwa razy oglądają każdą złotówkę, a setkę to i z dziesięć razy. Sam zaś ksiądz na tle zamożnego krajobrazu nie może być taką szarą plamką – i pewnie coś w tym jest.

Bez wątpienia w każdej finansowej strefie zamożności potrzeba wielkiej delikatności księdza. Nie wolno też przesadzać z wydatkami parafialno-kościelnymi i każda parafia powinna stać raczej po stronie uboższych niż zamożniejszych. I taka na koniec złota reguła: może zaboleć suma, jaką składa się do wspólnej kasy, ale jeszcze bardziej boli sposób w jaki to się dokonuje.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..