Jak skłonić ludzi do uznania i poszanowania powinności?
Przeprowadziłem się do swojego emeryckiego mieszkania. Z pomocą oddanych parafian i nie tylko parafian woziłem dobytek. Któregoś dnia pojechała mi pomóc Natalka, zacznie niebawem naukę w liceum. To konieczne określenie wiekowe; konieczne dla tematu. Wieczór już, wracamy po skończonej pracy. „Natalko, dziękuję Ci za pomoc, bez Ciebie nie dałbym już dzisiaj rady”. Odpowiedziała zdecydowanym, a zarazem takim zwyczajnym tonem: „Trzeba pomóc”. Z naciskiem na „trzeba”.
„Trzeba” – takeś powiedziała? Tego słowa w takim kontekście nie słyszałem już dawno. Dziś królują słowa inne i mentalność jest inna: mnie się należy, mam prawo, muszę dostać, powinniście, wam nie wolno, ja mogę... Litania pewnie dłuższa. Litania praw – lecz nie powinności. I tak mi się coś zdaje (pewności nie mam), że im młodsze pokolenie, tym bardziej jest świadome swych praw i oczekuje, więcej – domaga się poszanowania tych wszystkich swoich praw.
Oczywiście nie cały nasz krajobraz jest szaro-czarny. Barwny korowód ludzi spieszących pomagać innym jest liczny. Sam tego w ostatnich tygodniach doświadczyłem i doświadczam. Myślę, że właśnie tytułowe „trzeba” kieruje nimi, choć nie każdy to słowo wypowie. Ważne, by wypowiedział je czynem. Ale przecież słowne sformułowanie motywów, jakie nami powodują, jest nie tylko miłe czy ciepłe, ale jest bardzo potrzebne.
Komu potrzebne? Najpierw każdemu z nas, by uświadomił sobie, że bez otwartego odniesienia do potrzeb innych ludzi – bliskich bądź dalekich – trudno w ogóle być człowiekiem. Może to mocno powiedziane, ale jakiekolwiek złagodzenie tej tezy wydaje się jej złamaniem. Dlatego to krótkie i zdecydowane „trzeba”.
Jest ono potrzebne także dlatego, że ustawia nas w prawdzie wobec Boga i otaczających nas ludzi. Każdy z nich ma prawo liczyć na pomoc w trudnej czy choćby tylko kłopotliwej sytuacji. Każdy – a więc i ja także? Oczywiście. Ale to nie wyrachowanie, to konsekwencja najzwyklejszej ludzkiej solidarności. Bez tych wszystkich naszych historyczno-politycznych resentymentów.
A prawda wobec Boga jest taka, że skoro On zechciał stać się człowiekiem, to tym samym wszystkie międzyludzkie odniesienia przeniósł na siebie. Tę regułę Jezus wyraził dosadnym zdaniem: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, to uczyniliście dla mnie”. Ta reguła jest specyficznie chrześcijańska, niemniej jednak jej moralny wydźwięk jest obecny i dostrzegalny w kręgach także innych religii. To świadczy o wspólnym dziedzictwie świata wartości moralnych – mimo, że w ich interpretacji istnieją znaczne nieraz rozbieżności.
Komu jest potrzebne tytułowe „trzeba”? Wspólnocie i społeczeństwu. Wspólnota to krąg mniejszy, uwarunkowany bezpośrednimi więzami. Może chodzić o rodzinę, o sąsiadów, o wspólne i bezpośrednie interesy. Społeczeństwo to coś szerszego, aż do granic nie tylko państwa, lecz w wielu sprawach całego globu. Kodeksy prawne różnego typu, międzynarodowe bloki i układy w istocie oparte są o to jedno, krótkie „trzeba”. A jeśli jest ono skrzętnie omijane, bądź formułowane (interpretowane) jednostronnie, to budowane w ten sposób społeczno-polityczne układy są nie tylko nietrwałe, ale stają się zarzewiem konfliktów. Po wojny ekonomiczne i militarne włącznie.
Kończę ten mały wykład z teorii powinności. Kończę z niedosytem, bo zostawiam czytelnika bez odpowiedzi, a nawet bez postawienia pytania, jak przywrócić w życiu osobistym, rodzinnym, społecznym, międzynarodowym to małe, a tak ważne i potrzebne słowo „trzeba”. Jak skłonić ludzi do uznania i poszanowania powinności? Jak kształtować młode i najmłodsze pokolenie, by wiedziało, że nieraz coś trzeba? Wszelako sprawa nie jest beznadziejna, bo przecież sam usłyszałem z ust i serca Natalki, że istnieje jakieś „trzeba”, jakaś moralna powinność. Nie ona jedna o tym wie, nadzieja zatem nie umarła.