Dziś Kościołem zaczynają szarpać nowe wcielenia tych samych duchów niezgody, hipokryzji, niedouczenia, egoizmu, prymitywizmu, interesu...
Tłumaczyłem kiedyś historię Nysy spisaną przed rokiem 1698 przez tamtejszego proboszcza Pedewitza.
Skrupulatny kronikarz gdzie może, wplata stare dokumenty. Między innymi jest tam przepisany list Marcina Lutra do nyskiego kaznodziei Walentego Krautwalda. Ten zaś negował obecność Jezusa pod postaciami chleba i wina. Wiemy, jakie spojrzenie na ten temat miał Luter. Warto więc przytoczyć fragment jego listu: „Twoje słowa zadają gwałt nawet słowom Chrystusa. Na to nie mogę się zgodzić. Proszę więc ciebie, jeśli zostało jeszcze jakieś miejsce na moje zdanie, odstąp od tej opinii, która niszczy dusze, ciebie zaś winnym czyni, bo zarazę rozprzestrzeniasz w Kościele. Ja trwam przy zasadzie naturalnego rozumienia słów, sam widzisz. Niewinnym ja krwi twojej i innych, których gubisz i gubić będziesz. Żegnaj i wracaj do zdrowego rozumienia, albo przestań nazywać nas braćmi, albo mieć cokolwiek wspólnego z imieniem Chrystusa”.
Pedewitz został proboszczem w Nysie 30 lat po uciszeniu się wojny trzydziestoletniej. Doskonale wiedział, jak zgubne były skutki owego, na podłożu społeczno-religijnym konfliktu. Za farą św. Jakuba w Nysie, zbudowano kaplicę, w której podziemiach, na głębokość kilkunastu metrów, pogrzebano szczątki kilkudziesięciu tysięcy ludzi... Na Śląsku wojna trzydziestoletnia i towarzyszące jej morowe powietrze pozostawiły przy życiu tylko co trzeciego człowieka! Dlatego proboszcz ówczesny „w uniżeniu i łzach służy temu kościołowi dwudziesty rok wśród tylu trudów i tak wielkich niepokojów” – jak sam napisał.
To wtedy, przed z górą trzema wiekami. A dziś? Dziś Kościołem zaczynają szarpać nowe wcielenia tych samych duchów niezgody, hipokryzji, niedouczenia, egoizmu, prymitywizmu, interesu... I wraca tamten, sprzed wieków mechanizm: każdy deklaruje chęć naprawy Kościoła (dobrze, gdy używa dużej litery, a w niemieckim obszarze językowym sprytnie operuje rodzajnikiem). Dlatego trzeba być uważnym obserwatorem owych dysput i polemik. A może – nawiązując do matematyki – trzeba ową deklarowaną „naprawę Kościoła” wyciągnąć „przed nawias” i tymczasowo nie brać pod uwagę? Prędzej czy później okaże się, kto ma prawo o naprawie Kościoła mówić, a kto zamilknąć powinien.
Dobrze będzie cofnąć się w dawniejsze jeszcze czasy – do lat 1414-1418. Tak, to sobór w Konstancji. Papieży było wtedy trzech. O dwóch za dużo! A może o trzech za dużo? Nie tu miejsce na wywody historyczne, zresztą nie całkiem zrozumiałe dla człowieka XXI wieku - inny duch czasu, polityki, styku władzy politycznej i tej zwanej „duchowną”. Interesujące jest zestawienie uczestników owego soboru (tu odsyłam do suchego wykazu w Wikipedii). Oczywiście, inną rangę i inne znaczenie mieli doktorowie teologii, inną szewcy czy szynkarze z pachołkami, no i... prostytutki przywołane w liczbie zastanawiającej.
Gdyby przyrównać do tego dzisiejszy świat (w dużej mierze skupiony przez portale internetowe), to mamy reprezentację „znawców” spraw Kościoła, teologii, ewangelizacji równie bogatą, czasem równie żałosną. Niemniej jednak dobrze, gdy sprawy Kościoła interesują i obchodzą ludzką społeczność. Choćby to było tylko na miarę śląskiego powiedzonka, że „lepiej kogoś mieć za bołzna, jak za nic”.
Zapytał mnie onegdaj ktoś, co sądzę o Franciszku (właśnie tak, bez tytułu „papież”). Wyraźnie wyciągał mnie na polemiczną łączkę. Nie byłem skory do polemiki - tym bardziej, że nie bardzo wiedziałem, jakie w rozmówcy wątpliwości bądź niechęci drzemią. A co sądzę? Że jest biskupem Rzymu, co znaczy, że jest papieżem. A że jest inny od papieża-seniora Benedykta? I od ich poprzednika Jana Pawła? Podejrzewam, że jest bardzo inny od swego poprzednika Szymona nazwanego Piotrem (co wymyślił nie on, a Jezus). Przecież nie możemy mieć – na żadnym miejscu w świecie, Kościele, państwie – kolejnych klonów jakiegoś jednego super człowieka.
Mamy kolejnych – papieży, biskupów, proboszczów... Bo wciąż o Kościele mowa. Byle tylko ludzie spoza Kościoła nie wtykali się w nasze sprawy na wierze budowane. W czasach soboru w Konstancji najwięcej nieszczęścia narobiły naciski ówczesnych politycznych władców. Najwięcej czasu i sił zajęły swary na tle politycznym, którymi usiłowano raczej ułagodzić świeckich władców niż rzeczywiście podjąć reformę Kościoła. Biskupi zamiast głosować indywidualnie, głosowali w blokach narodowych, co było odzwierciedleniem waśni leżących u podstawy schizmy drążącej Kościół. Błędne koło.
A dzisiaj... A dzisiaj na tematy Kościoła – naszej rodziny, tak łatwo i tak powierzchownie wypowiadają się ludzie spoza. Spoza Kościoła, nieraz spoza wiary. Nieraz czuje się, że za nimi stoją jakieś „układy” – osoby bądź organizacje, których celem jest nam, w naszej chrześcijańskiej rodzinie namącić, poróżnić, skłócić. Czasem mam nieodparte wrażenie, że „diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni”. A przecież nieważne, co o mężu (żonie, dzieciach, teściowej...) powiedział sąsiad z lewej czy z naprzeciwka. Ważne, by sobie powiedzieć: a niech on gada, co chce. Ja cię przecież kocham, nawet jak nie wszystko rozumiem.