Chciałoby się ze łzami w oczach powiedzieć: zabrali nam święta. A może to nie tak?
W kościele, gdziem przez lata proboszczował, jest ciekawa, „kompaktowa”, rzeźbiona w drzewie szopka betlejemska. Dziewiętnastowieczny artysta w centrum – jak się należy – umieścił żłóbek z Dzieciątkiem. W tle, a przecież na głównym planie – Maryja, pół kroku za nią – Józef. Z nieba spływa cała kaskada aniołków. Właściwie standard. Ale są dwie postaci razem z Dzieciątkiem stanowiące pierwszy plan. Pielgrzym w postawie adoracji Jezusa. Naprzeciw niego... osioł. Tak, taki zwyczajny kłapouch. Właściwie to on jest najbliżej Narodzonego. Głowa lekko pochylona, oczy utkwione w Dzieciątku. Jeśliby kto maleńkiego Jezusa nie dostrzegł, to podążając za spojrzeniem osła – zobaczy. Dopiero potem, złożywszy pokłon Bogu, spokojnie ogarnie oczyma i duszą całą szopkę – wyznanie wiary pokoleń.
Gdy włączyłem dzisiaj mój komputer, system zafundował mi na dzień dobry widoczek, który w zamyśle (czyim?) ma być świątecznym. Historyczna zabudowa bogatych kamienic okalających jakiś belgijski rynek, pływająca choinka, a perfekcyjne oświetlenie budynków umiejętnie wydobywa detale architektury. Wokół rynkowych pierzei drzewa ubrane w światełka. Porządnie, bogato, uroczyście. Teksty od Windowsa standardowe, można na szczęście wyłączyć. No i pytanie, czy mi się to podoba. W warstwie fotograficznej – kicz. Pytania o treść nie postawię, bo jej nie dostrzegam. Wiem, chodzi o święta. Tyle, że ze świąt zostało tylko słowo „święta”. Reszta już dawno wyparowała.
Nie tylko z tego zdjęcia. Chciałoby się ze łzami w oczach powiedzieć: zabrali nam święta. A może to nie tak? Może trzeba, wciąż ze łzami w oczach, zawołać: oddaliśmy święta! Wigilijny opłatek chcieliśmy zanieść wszędzie. Byliśmy tolerowani, teraz już nie wszędzie. Czy jednak wolno było święte dawać tym, którzy świętości nie pojmują? Jest w Ewangelii mocne zdanie Jezusa na ten temat (Mt 7,6). Nie doczytaliśmy wielu zdań i napomnień Jezusa. Oddaliśmy Boże Narodzenie... I nawet trudno powiedzieć, komuśmy oddali.
Wszystko działo się powoli, niezauważalnie, wręcz dyskretnie. Okrężnymi drogami. Ot, chociażby „choinka”, dokładniej mówiąc: „wojewódzka choinka”. W nagrodę za dobre stopnie ja i chyba jeszcze dwoje z naszej szkoły mogliśmy pojechać pod opieką nauczyciela do wojewódzkiej stolicy. Tam w jakimś „pałacu” – nauki czy młodzieży, nie pomnę – były dydaktyczne wystawy. Dzisiejszym językiem powiedzielibyśmy, że interaktywne. Cudeńka, których nawet wyobrazić sobie nie mogliśmy – bo tych 40 km w głąb lądu czegoś takiego nie było nawet w skali 1:1000. Wróciłem zauroczony. Gdzieś za rok, gdy już byłem ministrantem, ustawialiśmy w kościele choinki. Przypomniała mi się owa „choinka” w nagrodę. Przez myśl mi przeszło, dlaczego tamta, ciekawa impreza przed rokiem nazywała się choinką... A był to rok chyba 1955. Apogeum ateistycznej i komunistycznej propagandy. Nie wszyscy, a zwłaszcza dzieci, sprawę sobie z tego zdawali.
A ktoś drążył różnymi sposobami. Trudno w felietonie o wszystkim napisać. Popytajcie dziadków i babcie. Za tym drążeniem, maskowaniem, zastępowaniem, wymazywaniem i czym tam jeszcze najwyraźniej stał ktoś. Bo tak sprytnie splecionej i wielostronnej akcji o przypadkowość posądzać nie można. Czy tylko propagandziści partyjni (w ówczesnym znaczeniu tego słowa)? Czy nawet oni byli tylko wykonawcami cząstkowych instrukcji, zaleceń, nakazów? Pytanie zostaje otwarte. Przypomnę tylko, że działały Wieczorowe Uniwersytety Marksizmu-Leninizmu.
A dziś? Dziś działają gender studies i dzieją się rzeczy nie tyle podobne, co analogiczne. Boże Narodzenie prawie że wymazane. Zostały bezimienne święta, w które jedzie się na jakiś długi weekend (cokolwiek by to znaczyło). Ci, co nie jadą na narty, to zwykłe buraki i tyle. Czy ktoś to nakazuje? Bynajmniej. Wszystko od lat i powoli dzieje się samo? Nic się samo nie dzieje. Każda sprawa ma swoich pomysłodawców, ideologów, strategów, taktyków. Na końcu tego przyczynowego łańcuszka cała gromada ludzi albo przebiegłych, albo mało rozgarniętych. Tak samo było zresztą w epoce wspomnianej wyżej choinki. Przebiegli interesy robili, mało rozgarnięci zadowalali się interesikami i nadzieją na swoje „pięć minut”.
A tak w ogóle to wymazanie Bożego Narodzenia z krajobrazu Europy to nie cel sam w sobie. Podejrzewam, że to tylko jeden z elementów złapania obywateli wolnego ponoć świata za... Ups... O mało nie posłużyłem się słowem z tamtej, dawniejszej epoki. Młodsi niech zapytają starszych, co to za słowo. W naszej epoce metody uciszania i uziemiania inaczej myślących są wykwintniejsze. Nie mniej, a może nawet i bardziej skuteczne.
Wciąż komuś potrzebna jest masa bezmyślnych i bezwolnych niewolników. Niech mają wolność podróżowania po Europie, wizy do Stanów i prawo wybierania posłów. Oj, chyba lepiej pójść do szopki, jak nie w roli pielgrzyma, to choć osła. Gotowi? Boże Narodzenie tuż-tuż!