Radosne święta dopiero co były, a ja tu tak minorowo... To prawda. Słyszę ten zgrzyt. Ale czy nie tak było wtedy w Betlejem?
A po Bożym Narodzeniu była ucieczka do Egiptu. Ewangelista Mateusz zamyka wszystko w kilku krótkich zdaniach. Więcej mówią tradycje chrześcijan z Egiptu. No i nasza wyobraźnia karmiona tym, co zobaczyć można. Zobaczyłem...
To było w Betlejem. Wyszedłem z Groty Mlecznej. Osioł pewnikiem wyszedł już przedtem. Skręciłem w lewo ku Bazylice. Na krawężniku, który nie był krawędzią czegokolwiek, siedziała młodziutka Arabka, karmiła piersią dziecko. W mojej wyobraźni wszystko zamknęło się w jakąś niedomkniętą całość. Miriam... Jezusek... Józef... - on zaraz wróci. Przecież przed Nimi droga do Egiptu. Osła zobaczyłem potem z okna hotelowego pokoju. Taki placyk na tyłach hotelu, bliskowschodni nieporządek. Na środku rósł spory figowiec. Do niego rzemieniem uwiązany osioł. Stał w cieniu figowego drzewa. Po jakimś czasie zorientowałem się, że osioł swoje wie. Co kilka minut drobnymi ruchami nóg obracał się o niewielki kąt na szerokość kopyta. W efekcie słońce zawsze miał od ogona. Jasne! Gdyby stał nieruchomo bokiem, przegrzałoby mu połowę cielska. Gdyby głową – jeszcze gorzej. A tak spod cienia wystawał tyko ośli zad, co w efekcie było najmniej dokuczliwe. No tak, z takim osłem można uciekać do Egiptu, pomyślałem...
I to jest to niesamowite bogactwo Wcielenia. Maleńki Bóg, matczyne mleko, rozwścieczony, bo przecie bezsilny Herod, Józef, który musi być tam, gdzie w danej chwili potrzebny, no i osioł. Ewangelista o nim milczy, ale na starych obrazach i freskach jednak osioł jest. I to jest proza życia. A zarazem mistyka – bo w tej prozie życia jest obecny Bóg, i to na własne życzenie.
Warto więc rozglądać się po świecie, nie tylko tym biblijno-świątecznym, ale po naszym. Czasem wielkomiejskim, czasem prowincjonalnym (różnice tych światów dziś chyba znaczniejsze niż wtedy). Po naszym świecie, w którym tyleż spokojnie, co i na progu wybuchu jakiegoś drzemiącego wulkanu. Po naszym świecie, w którym zamiast Heroda są jakieś tam herodzięta marne. Jedni z tak zwanego wyboru, drudzy z tak zwanego demokratycznego nadania. Dla mieszkańców ówczesnego Betlejem krwawa napaść herodowych ludzi na bezbronne dzieci była niezrozumiała i tym tragiczniejsza. Nie wiem, czy dzisiejsi herodowie zdają sobie sprawę, że dla ogromnej większości społeczeństwa ich spory, kłótnie, potyczki, wojny są niezrozumiałe? Przestańcie, to jest żałosne! I ci, co są za, i ci przeciw. Jakby brakowało problemów zwykłych ludzi - a to ci ludzie są większością! Pamiętajcie o tym, reprezentanci większości.
Tymczasem tysiące matek karmi swoje dzieci gdzieś na jakichś krawężnikach donikąd, tysiące młodych mężczyzn już nie do Egiptu, ale choćby do Szwajcarii wyjeżdża. Ze strachu nie przed krwawym Herodem, a przed bezdusznością systemu społecznego – który ani systemem, ani społecznym jeszcze się nie stał, a może już przestał nim być? Zamiast osła młodzi mają jakiegoś merca czy inną furę, ale nawet hybrydowa i zautomatyzowana nie zastąpi prawdziwego, mądrego osła. I na wyskubaną z rowu trawę nie pojedzie.
Spory, potyczki, wojny polityków są niezrozumiałe. Choć to przecież z wyboru ludzie. Widocznie wybierać nie potrafimy albo mechanizmy wyborcze są funta kłaków niewarte?
Radosne święta dopiero co były, a ja tu tak minorowo... To prawda. Słyszę ten zgrzyt. Ale czy nie tak było wtedy w Betlejem? Tyle, że na tym się nie skończyło. W Egipcie młodym nie było łatwo - tym bardziej, że ludzie Heroda i tam za nimi szukali. Za kilka lat żywot tyrana i okrutnika się skończył. Osioł pomógł w powrocie do domu. Wrócili do Nazaretu i budowali każdy dzień od nowa. I to też była mistyka - z nimi był Jezus. Inaczej powiem: oni byli z Jezusem. Dlatego mieli siłę i w Egipcie, i potem w Nazarecie. Bo skoro jestem - ktokolwiek jest - z Jezusem, to nadzieja nie umarła.
Na zaczynający się rok 2020 nadziei wszystkim życzę. Jesteśmy wokół Jezusa, czy nie?