Walka wprost z przeciwnikiem może być potrzebna, rzadko jednak bywa skuteczna.
Nie chodzę po kolędzie, bom proboszcz emeryt. Więc czytam. Po klasykę nie sięgam, bo tyle pisze się współcześnie, że aż. Współcześnie to znaczy w minionym miesiącu bądź nawet w bieżącym tygodniu. Pomijam wszystkie "och, ach" na temat piesków, kotków i innych stworzeń. Nie jestem przeciw, mam nawet psa. Otóż, naczytam się różności, najwięcej w internecie. Zamiast wiedzieć więcej, wiem, że nic nie wiem.
Na studiach brałem udział w zajęciach seminarium metodologii filozofii. Pewnie dlatego wybrałem tę dziedzinę, bo lubiłem mieć w myśli i na papierze wszystko klarownie uporządkowane. W punktach, hierarchicznie. Przydało się, bo od lat pisuję minifelietoniki o ściśle określonej liczbie znaków. Każde słowo jest w nich niezbędne i tylko koniecznych lub niezbędnych wolno użyć, bo inaczej nie zmieścisz się "w ramce". A tu człowiek gubi się w słownej i pojęciowej dżungli.
Dla przykładu: gej i homoseksualista. Słowa z marginesu? Bynajmniej. Powoli stają się określeniami pierwszego nurtu. Zacytuję fragment felietonu Agnieszki Kołakowskiej sprzed trzech lat: "Każdy gej jest homoseksualistą, ale nie odwrotnie. Gej jest to samozwańczy wyznawca pewnej ideologii, pod którą bynajmniej nie każdy homoseksualista się podpisuje - mówi się nawet w środowiskach homoseksualnych... o presji płynącej ze środowisk gejowskich, by ideologię tę narzucać siłą". Przypuszczam, że każde słowo tego niewielkiego fragmentu jest tu logicznie niezbędne. Niemniej jednak można się w tej logice pogubić, a nienawykły do śledzenia wielowątkowego wywodu czytelnik nie połapie się, o co chodzi. Ale to nie słabość Kołakowskiej, lecz niespójność materii.
Mniejsza z tym - ktoś powie. Zaoponuję - wcale nie mniejsza z tym. Im więcej ludzi nierozumiejących, o co chodzi (nie tylko w przywołanym temacie gejowskim), tym łatwiej tymi nierozumiejącymi manipulować i przeciągać ich na różne strony. Aż po spór, sprzeciw, protest, zadymę, nieliczenie się z jakimikolwiek granicami przyzwoitości i normalności. A na drugim biegunie - również po sprzeciw nieprzebierający w środkach. Nieraz nadużywający najcięższych religijnych argumentów, określeń, symboli. Tak rodzą się współczesne krucjaty (niekoniecznie religijne), w których łatwo zapomnieć, o co chodzi, zostaje wtedy sama walka. Walka kogutów, które ktoś napuścił na siebie. A samozwańczy prorocy zagrzewają tłumy. Najtragiczniejsze, że nieraz walka w słusznej i świętej sprawie może przekreślić i słuszność, i świętość.
Kto przyklaskuje takiemu spektaklowi? Wrogowie. Ci, co to na płaszczyźnie ludzkiej mają swoje własne, nieraz dalekosiężne, a dobrze zakamuflowane cele. Chciałoby się rzec, że to rewolucjoniści (piekielnie aktualne słowo) rozmaitego pokroju. Ale też ów wróg pradawny, którego ludzie w swoich sporach i walkach z rozmysłem nie wspominają. A "rogaty" swoje brudne pranie robi naszymi ludzkimi rękami.
Co więc nam zostaje? Nam, czyli komu? Wszystkim, którzy problem widzą. Musimy ruszyć głową, starać się zrozumieć w bełkocie propagandzistów ile tylko można. Ogromna jest rola wychowawców i pedagogów - nie wolno im zatrzymać się na programach i podręcznikach sprzed kilku lat. Jesteśmy bowiem w centrum kotłującej się, dynamicznej burzy. Trzeba czytać nie tylko mądre i wyważone teksty "naszych" autorów, lecz poznawać także ów propagandowy bełkot dochodzący z różnych stron. Młodym - czy to w domu, czy w szkole - głowę całkiem zwyczajnie trzeba meblować w umiejętność samodzielnego logicznego myślenia i wartościowania (jakże przydałaby się tu matematyka!). W dydaktycznych programach czytać między wierszami, czy aby tam nie tkwi jakiś podstęp.
A kaznodzieje i rekolekcjoniści? Nie odstępować ani na krok od głoszenia Ewangelii. Jak? Nie tyle komentować, co odczytywać w biblijnych tekstach Boże wezwanie kierowane do człowieka DZIŚ, a następnie podsuwać słuchaczom odpowiedź współczesnego człowieka - choćby twardą i niewygodną.
A felietoniści? Też mają swoją rolę - porządkować sposób myślenia i wartościowania tego wszystkiego, co się dzieje i co się mówi. Walka wprost z przeciwnikiem może być potrzebna, rzadko jednak bywa skuteczna. Zaś danie czytelnikom broni w postaci uporządkowanego sposobu oglądu świata, myślenia, wartościowania zdań, szerokiego kojarzenia zarówno faktów, jak i wypowiedzi, pewności przekonań połączonej z umiejętnością ich obrony... Otóż to i pewnie parę spraw więcej z naszej strony też jest potrzebne. Bo wszystkim (prawie) zakręciło się w głowie. Bodaj tylko od sylwestrowego szampana.