Solidny – to słowo wzięte z języka łacińskiego, rodowód bardzo dawny.
Może odnosić się do przedmiotów, budynków. Jest także określeniem człowieka. Co łączy oba te znaczenia? Otóż zbiegają się one w pojęciu siły. Ale nie tej rozumianej jako oddziaływanie na zewnątrz – na jakiś przedmiot, rzecz, na drugą osobę, na ludzi.
Takie oddziaływanie bliższe jest pojęciu przemocy niż solidności. O fundamentach budynku można powiedzieć, że są solidne – nie trzeba się bać nawet trzęsienia ziemi. Dach może być uważany za solidny. Samochód, rower, jakieś narzędzie. Ale w kwestii drobiazgów typu widelec, szklanka, długopis nie orzekamy solidności. A w kwestii ludzi? Oczywiście, to najważniejsze odniesienie pojęcia „solidny”. To człowiek mocny wewnętrznie – a elementów tej duchowej, emocjonalnej, intelektualnej mocy jest wiele. Darmo je wszystkie tutaj wyliczać. Wspomnieć jednak trzeba o wytrwałości. Bo zarówno w odniesieniu rzeczowym, jak i osobowym solidność domaga się trwałości. Takiej, jaką mają na przykład gotyckie katedry. I takiej, którą odznaczali się święci i bohaterowie. Oni nawet po śmierci oddziałują na kolejne pokolenia. A na co dzień wiadomo – na solidnym człowieku można polegać. Tak na mur-beton.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się