Mieszkańcy upamiętnili 75. rocznicę mordu w Opolu-Zakrzowie dokonanego przez czerwonoarmistów od 23 stycznia do marca 1945 roku.
Przy kaplicy św. Anny w sobotę 25 stycznia odbyły się uroczystości, które miały przypomnieć 103 cywilne osoby, mieszkańców Zakrzowa, które od 23 stycznia do marca 1945 r. zostały zamordowane przez żołnierzy Armii Czerwonej. Wśród zabitych było co najmniej siedmioro dzieci.
Tamtą historię przybliżył Stanisław Skakuj, który z Andrzejem Grabarczukiem był inicjatorem wydarzenia przy kaplicy. Swoje wspomnienia przedstawiło też kilku świadków.
- Opole decyzją władz nazistowskich miało być jednym z miast-twierdz, było chronione pierścieniem umocnień, a tu, w Zakrzowie, były zapasy do tej twierdzy, oczywiście dobrze chronione. W nocy z 23 na 24 stycznia Armia Czerwona ruszyła na Opole. Walki były nieduże, zniszczenia też, dopiero potem spalili je czerwonoarmiści i szabrownicy. Niestety te zapasy, a wśród nich alkohol dostały się w ich ręce. I kto miał broń, stanowił prawo - to wtedy doszło do tych mordów niewinnych mieszkańców... - opowiadał Stanisław Skakuj. Wspomniał też o umieszczonej w kaplicy św. Anny pięć lat temu tablicy z nazwiskami ofiar.
- Mnie, wówczas 14-letniej dziewczyny, tu wtedy nie było, bo musieliśmy się wcześniej pieszo ewakuować. Niektórzy zostali. Jak wróciłam, sąsiadka mieszkająca tu, na ul. Anny, mówiła, jak zabili ojca i dziecko, synka, którego trzymał na rękach. Inna zdało się, że tylko przykucnęła przy płocie, ale gdy po przejściu żołnierzy sąsiad podszedł do niej, dotknął, osunęła się, bo już nie żyła... - wspomina Dorota Draguć.
Potem młodzież ze szkoły podstawowej odczytała listę poległych, a wierni zgromadzeni przy kaplicy odmówili zarówno za pomordowanych, jak i ich oprawców Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Eucharystię odprawił ks. Waldemar Klinger, proboszcz parafii katedralnej, do której należy Opole-Zakrzów. Karina Grytz-Jurkowska /Foto GośćUroczystość zakończyła Msza św. w intencji pomordowanych z prośbą o pokój w naszej ojczyźnie i na świecie.
- Chcemy prosić za tych, którzy oddali życie, którzy zostali zamordowani w miejscach, gdzie mieszkali, zdałoby się najbezpieczniejszych, w swoich domach rodzinnych. Niech ten dar Eucharystii będzie też ukojeniem dla tych cierpiących, którzy noszą niezabliźnione rany do dnia dzisiejszego. Oby tamci mieszkańcy stali się wezwaniem dla nas, abyśmy żyli miłością - podkreślał ks. Waldemar Klinger.
A przestrzegając przed jakąkolwiek wojną, wzniecaniem zamętu i nienawiści, zachęcał jednocześnie do spisania tych świadectw, by zachować je w pamięci jako przestrogę i znak tamtych czasów.