A jednak potrzebne są te wirtualne ambony, gromadzą bowiem nie tylko słuchaczy, ale i uczestników dialogu. Mogą uczyć dialogu - i często to czynią.
Różne bywają ambony. Wspaniałe, barokowe będące częścią architektonicznego i rzeźbiarskiego świata... Już same schody są opowieścią – najczęściej ilustrującą Stary Testament. Galeryjkę wypełniają postaci apostołów bądź znakomitych biskupów i kaznodziejów. Wszak to oni głosili Boże słowo i pomagali je rozumieć i w czyn zamieniać. Nad amboną daszek z wyobrażeniem gołębicy – to Duch Święty, z którego natchnienia słowo jest głoszone. A gdzie Jezus? Jego osobę reprezentuje kaznodzieja, który z misji Kościoła naucza.
Niewiele z tego dziś zostało... Ambony mogą być podziwiane jako dzieła sztuki, ale wyszły z użycia. Także z powodu owego bogactwa rzeźby i symboliki. Rzeźby, która dziś rozprasza, miast skupiać. Symboliki, która dziś oczywistą nie jest. Poza tym dzisiejsze środki techniczne nie wymagają postawienia mówcy ponad słuchaczami. Tę sprawę załatwiają mikrofony, wzmacniacze, korektory i głośniki...
A treść kazań? Mój Boże... Jak podobne do siebie są mównice, tak kazania są bardzo różne. I wcale nie mam zamiaru zastanawiać się, które „lepsze”, a które „gorsze”. Bo jakież tu kryteria zastosować? Każdy nieomal słuchacz czego innego oczekuje. Albo inaczej – czego innego potrzebuje, a kaznodzieja powinien w nim tę potrzebę obudzić. Sądzę, że kaznodzieja stara się utrafić w oczekiwania i potrzeby jakiejś większości. Albo inaczej – stara się w jakiejś większości obudzić utajone i nieuświadamiane oczekiwania i potrzeby. Zawsze część będzie pokrzepiona, część znudzona, a co niektórych kazanie zdenerwuje. Zresztą, nawet apostoł Paweł usłyszał w Atenach: „Posłuchamy cię innym razem”. A przecież Paweł potrafił gromadzić tłumy, więcej – potrafił tłumy do Jezusa przyciągać. Ambon wtedy nie było. Owszem w synagogach były mównice. Ale tam Paweł rzadko stawał. Wybierał miejsca niekonwencjonalne. Nad rzeką, na rynku, przy pracy...
I dziś trzeba by więcej takich ewangelizatorów, którzy będą umieli i chcieli, którzy będą widzieli potrzebę i pożytek niekonwencjonalnego rozsiewania ziarna Bożej prawdy. Są tacy. W nieodległej przeszłości chociażby św. Jan Bosko ze swoją metodą oratoriów. Albo bł. Maria Merkert z Nysy, która myślała nie tyle o głoszeniu ewangelii, co o pomocy chorym. Budując wielkie dzieło miłosierdzia, stworzyła dzieło ewangelizacyjne. Albo ks. Franciszek Blachnicki z całą wspólnotą zaangażowanych ludzi i swoją metodą oazową. Nie trzeba przypominać ks. Karola Wojtyły, który nie jako papież ani nawet biskup, lecz jako zwykły ksiądz odważnie sięgał po metody uważane przez niejednego za kontrowersyjne, bo mało pobożne (np. słynne kajaki).
Dzisiaj jest jeszcze jeden rodzaj ambony – ambona wirtualna. Czyli internet. Tu dróg jest kilka. Można mieć własną stronę. Można być aktywnym na kontach różnych portali społecznościowych, można współpracować z portalami – czy to religijnymi, czy nie religijnymi, a bardzo „ludzkimi”. Można być do dyspozycji każdego, podejmując dysputy na czacie. Można produkować filmiki na YouTube. Pewnie jest jeszcze kilka innych dróg.
Dróg do drugiego człowieka, do jego domu, do jego codzienności – no bo to wszechobecne smartfony wypełniają świat. Łatwiej otworzyć się nawet zamkniętemu w sobie. Czasem w swojej radości, często w swoim niepokoju, bywa że i w gniewie bądź nienawiści. Można w tym wszystkim pozostać nierozpoznanym, anonimowym. Nie ma lęku przed ośmieszeniem się albo niewiedzą. Wiele jest tych zalet. Mogą głoszącemu Ewangelię drogę otworzyć do tych, co drogi do kościoła nie znają lub zagubili. Mogą stworzyć i faktycznie tworzą wokół niektórych ludzi taki specyficzny rodzaj aktywnego audytorium. Żadne tematy nie są tabu, o wszystko można się powadzić – nieraz udając zaciekłego. Wiele dobra z tego płynie.
Ale są i minusy, są różne pułapki. Pierwsza taka, że prawie wszystko dzieje się na kolanie (no właśnie – laptop), a więc na szybko – choć wymaga i wiedzy, i przygotowania do tego typu dysput przynajmniej ze strony jednego uczestnika. Z tego wynika druga pułapka – prędzej czy później trafi się jakaś wpadka. Jedno zdanie niejasno sformułowane, skrótowo ujęta myśl, nietrafnie użyte słowo. Bywa, że rodzi się zamęt. Czasem – jeśli rzecz dotyczy księdza lub zakonnika (zakonnice spotyka się w tej roli rzadko) – budzi to uwagę przełożonych, którzy wkraczają w sprawę. Na ogół te ich interwencje mają też cechę laptopową, czyli z definicji brak im namysłu. Czasem są niepotrzebne, bo dopiero one zwracają uwagę na coś, co samo by do jutra przycichło.
A jednak potrzebne są te wirtualne ambony, gromadzą bowiem nie tylko słuchaczy, ale uczestników dialogu. Mogą uczyć dialogu – i często to czynią. Tam, gdzie występują w nich osoby w jakiś sposób „oficjalne” – mam na myśli duszpasterzy – powinien istnieć jakiś sposób wsparcia dla nich. Nie cenzury, Boże uchroń, nie sztywnych ram im narzucanych, raczej współpracy, odważnej współpracy w kreowaniu i podtrzymywaniu rodzących się zupełnie nowej generacji ambon. I chodzi nie tylko o owych wirtualnych duszpasterzy czy świeckich ewangelizatorów, powinno nam zależeć na tysiącach uczestników tego dzieła. Google liczą tych ludzi – a są to zastanawiające liczby. Ludzi głodnych prawdy.