Obawiam się, że przekaz religijny w naszych czasach stał się w dużej mierze niezrozumiały.
Nie chodzi, oczywiście, o metę maratonu, a o greckie słowo "meta", wskazujące, że coś jest ponad, poza - nie tyle fizycznie, co duchowo, psychicznie, myślowo. Ale przejdźmy do rzeczy, a właściwie do obrazu - ruchomego i śpiewanego, bajecznie kolorowego i emanującego radością. Mam na myśli telewizyjny show "The Voice Kids".
Otóż oglądałem "The Voice Kids". Sympatyczne to było - i młodzi zawodnicy, i ich trenerzy, i inni prowadzący program. Ciepłe było otoczenie konkurujących ze sobą dzieci, z których - wiadomo - wygrywa tylko jedno. Jak reszty nie zranić? Trójka finalistów na koniec padła sobie w objęcia, a jeśli nawet któreś serduszko zabolało, widać tego nie było. Pomyślałem sobie: "Och, gdyby tak nasi kandydaci na prezydenta...".
Ale to poza tematem. Jakim? Otóż, nasunęły mi się refleksje na temat języka, w różnych obszarach wyrazu. Najpierw język słowny - mówiony polski i śpiewany angielski. O ten drugi mi chodzi szczególnie. Na ulicy w Chicago radziłem sobie dobrze, i to nie dlatego, że tam co trzeci to Polak. Jednak z piosenek śpiewanych w programie wyłapywałem pojedyncze słowa, których w jakąś treść skleić nie byłem w stanie. Aliści widać było (kamerzysta wracał do tego często, realizator przytrzymywał wtedy kadr)... otóż, widać było, że widzowie powtarzają ustami słowa solisty. Oni to wszystko znają na pamięć, można więc przypuścić, że także rozumieją. Tym bardziej że teksty współczesnych piosenek są ujęte w proste słowa, gramatycznie nie zawsze będące zdaniami. Sporo powtórzeń całych fraz, repetycji słów.
Druga warstwa języka - już nie słownego, a wyrażanego mimiką, gestem, postawą ciała; to język emocji. I to właśnie emocje królowały w całym koncercie. Pozostawiam na boku treść tych emocji - bardzo różna, często bolesna. Dzieci potrafiły w te emocje wejść, uczynić je swoimi. A może swoje emocje wypowiedzieć słowami znanych skądinąd piosenek? I, co ważne, potrafiły przekazać to słuchaczom, w których budziły mocny rezonans.
I wreszcie trzeci obszar - zarówno wypowiedzi, jak i percepcji tamtych dwóch warstw to język wspólnoty. Warstwa słowna czy emocjonalna bez kogoś obok jest pustą kopertą i albo ginie w przestworzach wszechświata, albo odbija się echem jak w studni... A tu wszystko działo się we wspólnocie. Wiem, pojęcie wspólnoty jest złożone, układa się według wielu kluczy, nawet w wartościowaniu moralnym może plasować się gdzieś miedzy dobrem a złem. Pomińmy to w naszej analizie, bo wspólnota telewizyjnego show ze swej natury jest przemijająca. A wartość moralna w przypadku "The Voice Kids" bezspornie pozytywna. Wszelako jest jakimś rodzajem wspólnoty, w której można wiele przekazać językiem słów i językiem emocji.
Naszkicowałem rozległe tło metakulturowego tematu, który we mnie się obudził. Nurtuje mnie od lat. Mnie, księdza, który wydał chyba 10 zbiorów kazań. Który poprowadził gdzieś 40 serii rekolekcji parafialnych i innych. Księdza, który od kilku dziesięcioleci jest aktywnym publicystą i dziennikarzem. Nie mówiąc o tym, że kilkadziesiąt lat był katechetą i parafialnym, i szkolnym. Od niedawna na emeryturze, ale aktywny autor felietonów i miniaturek. Z rekolekcji wycofałem się przed wielu już laty. Odetchnąłem z ulgą, gdy życie zwolniło mnie z obowiązku cotygodniowy kazań. Od dawna miałem obawy, że posługuję się językiem niezrozumiałym dla słuchaczy.
I w ogóle obawiam się, że przekaz religijny w naszych czasach stał się w dużej mierze niezrozumiały. We wszystkich trzech wspomnianych obszarach. W warstwie słownej dominują katechizmowe określenia i teologiczne pojęcia wyrastające z języka i obrazu świata sprzed wieków. Dlatego nasz żargon mało kto rozumie. Nie od dziś. Odnowa języka teologii dokonana na Soborze Watykańskim II nie odnowiła języka katechizmu. Niestety.
Emocje... Tu zróżnicowanie wśród ludzi wierzących jest duże. Od postawy chłodnej, zdystansowanej od emocji, po gorącą i głośną egzaltację. To w sferze, powiedzmy, prywatnej. W sferze publicznej - mam na myśli liturgię - emocje są nieobecne. To znaczy nie są okazywane, zwłaszcza przez celebransa i służbę liturgiczną. Inaczej jeszcze to wyrażę - emocje są "skanalizowane" do istniejących tekstów oraz gestów liturgicznych. W przestrzeni pozaliturgicznej aż by się nieraz prosiło o więcej emocji - nieprzesadnych, nienarzucających się, nieośmieszających. W życiorysach świętych nieraz znajdujemy wzmianki o ich emocjach wynikających z wiary, ale też miłości Boga. I takich postaw bać się nie trzeba. Pamiętając wszakże, że nie wszystkie emocjonalne zachowania mogą być "na wynos".
Najsłabiej wypada obszar języka wspólnoty. Symbolem uwiądu tego obszaru jest liturgiczny "znak pokoju". Zredukowany bardzo często do niewiele znaczącego kiwnięcia głową w nieokreśloną przestrzeń. No cóż - taki znak pokoju, jakie społeczeństwo. Przykro, że chrześcijanie tylko w małym stopniu są inni i chyba z jakimiś obawami otwarci na wspólnotę.
Takie refleksje obudził we mnie program "The Voice Kids". A Mateuszowi z serca życzę dobrego startu!