Poszanowanie chwil ciszy budzi w uczestnikach liturgii spokój.
Mieszkam ze swoim labradorem. Każdego dnia na jakiś czas zostaje w mieszkaniu sam. Bo zakupy, bo Msza czy Gorzkie Żale, bo do lekarza – itd. Jak w życiu. Gdy wychodzę, zwykłem włączać radio. Żeby sobie i psu gadało. W moim mniemaniu gadające pudełko ma tworzyć iluzję jakiejś nieobecnej obecności. Jeszcze ani razu nie powiedział mi: „Zgaś to”. Więc nie gaszę i czuję się usprawiedliwiony. Wracam – i zaraz wyłączam. Przeszkadza mi. To tylko taka wstępna ilustracja, gdy chcę postawić podwójne pytanie: komu przeszkadza cisza – komu potrzebna cisza? Temat rzeka. Zacieśniam swoje pytania do obszaru kościelnego, liturgicznego, modlitewnego. Ale – zastrzegam – nie jest to zacieśnienie zawężające.
Cisza nie jest pustką. Mówi się: „cisza wypełniała ogromną przestrzeń gotyckiej świątyni”. To nie tylko sposób mówienia. Ciszą można naprawdę wypełnić każdą przestrzeń – czy to starego, drewnianego kościółka w Zakopanem, czy ogromnej bazyliki na wyspie Piaskowej we Wrocławiu. A jeśli jeszcze zamknąć oczy, cisza tak gęstnieje, że – zda się – można ją wręcz kroić na kawałki...
Cisza, zwłaszcza ta z wnętrza kościoła, nie jest pustką. Jej kontinuum ogarnia wszystko – i kształt przestrzeni, i ołtarze, i rzeźby, i przypięte do ławek chorągwie... Wszystko. Ludzi także. Człowiek zanurzony w przestrzenności ciszy zaczyna się modlić, przenosi się ponad czasoprzestrzeń świątyni ku Niebu samemu. Duża litera – bo Niebo staje się tu imieniem Boga.
Nagle wszystko pryska. Przeraźliwy krzyk dzwonka u zakrystii oznajmia, że wyszła Msza. Zakazać dzwonków? Nie. Może tylko zadbać, by nie były one, zwłaszcza ten ogłaszający początek świętej liturgii, tak bardzo świdrujące przestrzeń i uszy oczekujących na misterium ludzi. Ale cóż tam dzwonek! Za chwilę z głośnikowych kolumn z siłą huraganu rozlegnie się „W imię Ojca, i Syna...”. Celebrans siłą elektroakustycznych urządzeń przeskoczył Objawiającego się na Synaju Boga. Może i racja? Bóg jest wielki, to i głos wielkim być winien. Owszem, głos Boga, ale nie człowieka. Jest przecież u proroka napisane o Mesjaszu, że „nie podniesie głosu i nie zgasi knotka o nikłym płomyku”. No i to się spełnia, choć... Choć póki co nie słyszałem o świecach gaszonych głosem celebransa.
Ironizuję, przepraszam. Ale nieraz mogłoby być nieco ciszej. I warto pamiętać, że zrozumiałość wypowiadanych słów nie od głośności, lecz od starannej modulacji wypowiadanych sylab zależy. Zbyt głośny dźwięk nawet pogarsza zrozumiałość. No i żadna niedokładność wymowy nie zostanie poprawiona przez urządzenia elektroakustyczne, tylko zwielokrotniona. Tego powinni byli uczyć w ramach ćwiczeń w seminarium.
Są w liturgii momenty, chwile dłuższe lub krótsze, kiedy powinna zostać usłyszana cisza. Na przykład: „Módlmy się” – bez wykrzyknika, to przecież zachęta. A po niej chwila ciszy. Nie darmo następująca teraz modlitwa ze mszału zwie się „kolektą” – czyli modlitwą zebraną. Musi więc być owa chwila ciszy, aby w uczestnikach zdążyła się uformować odpowiednia wewnętrzna postawa, a także intencja tej, bieżącej, konkretnej modlitwy. Wspólna modlitwa ogarnie wtedy wszystkie indywidualne. Jak długa jest owa chwila ciszy? Jeśli celebrans też się modli (przepraszam za to „jeśli”), to jego modlitwa – i osobista, i ta związana z intencją sprawowanej Mszy – w naturalny sposób będzie regulować ową chwilę. Podobnych momentów w liturgii Mszy św. jest jeszcze kilka. Są też uwagi nakazujące dłuższą ciszę i milczenie – a nie jest ono pustką, ale otwiera wnętrze człowieka.
Kto w czasie liturgii ma wpływ na owe potrzebne i należące do obrzędu chwile ciszy? Wszyscy funkcyjni. Od celebransa poczynając. Poprzez lektora, który najpierw powinien popatrzyć na uczestników, czy zdążyli już wygodnie usiąść. Jeśli tak, to dopiero wtedy, po stosownej pauzie przenieść wzrok na tekst słowa Bożego. Ważna jest osoba odczytująca wezwania modlitwy powszechnej. Kiedyś po Mszy w zakrystii usłyszałem pytanie: „Jak ksiądz myśli? Czy Pan Bóg zdążył zapamiętać, o co prosiliśmy dzisiaj?”. Co było przytykiem do karabino-maszynowego odczytania próśb z zachodzeniem ich tekstu na prośbę „Wysłuchaj nas, Panie”.
Warto zauważyć, że poszanowanie chwil ciszy budzi w uczestnikach spokój. Wewnętrzny i zewnętrzny. Za tym idą dostojnie wykonywane gesty, ruchy, przyklęknięcia. Mszy przecież się nie „odprawia”, ale się ją celebruje. To wszystko zależy w pierwszej mierze od celebransa – jak samo określenie wskazuje. Ale i od obyczaju wytworzonego w parafii na przestrzeni lat. I od świadomości oraz głębi pobożności wszystkich tam kształtujących liturgię.