Wielkanoc. Święto zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. Dla chrześcijan - a więc i dla mnie, przypuszczam, że i dla Ciebie - jest On postacią na dziś, mimo że od Jego czasów minęły dwa tysiąclecia.
Znamy z imienia, z dat, z historycznych wydarzeń wielu ludzi tamtej epoki: cesarzy, królów, filozofów, poetów, wojskowych geniuszy i dworskich parweniuszy... Imiona sobie darujmy, nie warci tego. Przynajmniej nie wszyscy. Ale Jezus JEST po dwóch tysiącach lat Kimś żywo obecnym dla ludzi wszystkich kontynentów. Oczywiście, na różny sposób i w niejednakowej mierze. I choćby to była niechęć wobec Niego, choćby nienawiść – to przecież i takie reakcje są cenne. Świadczą, o żywej obecności tej niezwykłej postaci w świadomości ludzi.
Dlaczego? Co leży u podstaw tej obecności Jezusa z Nazaretu w świadomości naszej i nam współczesnych? Powie ktoś, że Jego nauka, zwana ewangelią, a będąca przesłaniem miłosierdzia. Owszem, przytaknąć trzeba. Ale wśród starożytnych wielu było głoszących podobne idee. Niektórzy jakoś spokojnie dożywali swych dni. Ale nie brakuje i takich, którzy życiem przypłacili głoszone przez siebie poglądy, a stroniąc od przemocy padali ofiarą napaści ze strony przewrotnych i okrutnych ludzi. Czasem wielkich tego świata, czasem jakichś nieznanych ludzi z marginesu albo i zbójeckiej jaskini.
Pytam więc jeszcze raz: dlaczego? Otóż nie idee są najważniejsze – choćby to była idea miłości i miłosierdzia (zresztą, niektórzy nawet tego pojąć nie są w stanie). Najważniejszy jest fakt, jeden jedyny, wydarzenie niemożliwe – zmartwychwstanie. Nawet ci, którzy w prawdziwość zmartwychwstania nie wierzą, z nim się liczą i pod uwagę biorą. Czasem w przedziwny sposób. Jak arcykapłani w Jerozolimie. Nie uwierzyli tej wieści, ale kupili pierwsze kłamstwo na ten temat. Kupczących podobnymi kłamstwami nie brakowało i nie brakuje. Kłamstwami na temat Jezusa i na temat dobra w świecie.
Nasze czasy są pod tym względem dziwne. Świętują – przynajmniej w naszym kręgu kulturowym – prawie wszyscy. Ale chyba nie wszyscy świętujący są przekonani, że „trzeciego dnia zmartwychwstał”. Nie rozmawiają o tym, nawet myślą boją się zapuszczać w te obszary. Chyba się nie pomylę twierdząc, iż takich ludzi jest wielu w naszym otoczeniu. A nawet coraz więcej.
Dlaczego? A no dlatego, że wielu, bardzo wielu tych przekonanych co do Jezusowego zmartwychwstania żyje tak, jakby tamten fakt sprzed dwudziestu wieków był tylko pustym słowem. A powinno być na odwrót – przecież przekonanie, że Jezus zmartwychwstał, wywołuje lawinę kolejnych skojarzeń: zatem i ja zmartwychwstanę, zatem wszystko co czynię przetrwa w jakiś niepojęty sposób, zatem najgorsze nieszczęścia są niczym wobec wieczności, zatem każde popełnione zło jakoś powlecze się za mną już zawsze... Zawsze? Nie. Jeśli Jezus zmartwychwstał, to odetnie ode mnie ten wlokący się ciężar zawinionego zła. Przecież powtarzam z innymi: „wierzę... w grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny”. Czy to nie powód do radości? Zatem – wesołych świąt! Choćby chwiał się świat i zapadła ziemia, choćby bolało ciało i płakała dusza – wierzę w ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen!
I to jest nadzieja. Nie jakaś tam nadzieja, że „jakoś to będzie”. Nadzieja jest radością wiary! Może trzeba to mocniej wyrazić: Im wiara trudniejsza, im jej treść bardziej niepojęta – tym większa staje się radość z takiej wiary wykwitająca. Powie ktoś, że w tym brak logiki. Owszem, brak tej najprostszej logiki człowieka, który „takie widzi świata koło, jakie tępemi zakreśla oczy”. To z Mickiewicza – tak pisał on o młodości. Odnoszę to do wiary, która jest przecież nieustającą młodością ducha. Takiej wiary życzę. Takiej młodości ducha życzę. Takiej nadziei życzę.