Tak podsumowuje obecną sytuację ks. Zygmunt Piontek, jeden z opolskich misjonarzy. I opowiada o posłudze w czasie pandemii.
Miejsce, gdzie w Togo posługuje ks. Zygmunt Piontek, to młoda parafia podmiejska, ok. 10 km od dużego miasta Kara w diecezji Kara. Parafia ta, pod wezwaniem św. Aniołów Stróżów, została utworzona w 2009 roku. Misjonarz z Suchej jest tam pierwszym proboszczem.
- To typowo wiejska, rolnicza okolica. Chociaż tak blisko miasta, prąd jest zaledwie od 5 lat i to tylko w części jednej wioski. Pierwsze 8 lat radziłem sobie bez elektryczności. Parafia zajmuje obszar średniej polskiej gminy czy dekanatu, mam też 10 stacji dojazdowych. Jest parę małych ośrodków podstawowej opieki medycznej. Należą do państwa, ale z jednym z nich prowadzę współpracę i udało się nawet stworzyć małe laboratorium analityczne - opowiada o niej ks. Piontek.
Także tam swoje piętno odciska teraz pandemia, choć według oficjalnych danych nie rozwija się zbyt mocno. Od 18 marca zostały zamknięte granice, w stolicy została wprowadzona godzina policyjna, są zamknięte szkoły, kościoły i meczety, jest zakaz przemieszczania się bez specjalnego pozwolenia między prefekturami, zalecane jest noszenie maseczek i ograniczanie kontaktów.
- Wprowadzenie zakazu całkowitego wychodzenia z domu wzorem Europy jest nierealne. Ludzie żyją z dnia na dzień, nie każdy ma dostęp do bieżącej wody, a na wsi własna studnia jest luksusem. No i Afrykańczycy nie są skłonni do skrupulatnego przestrzegania jakichkolwiek zasad - wymienia misjonarz.
Na początku pandemii, kiedy pojawiły się „loty do domu”, także misjonarze dostali propozycję ewakuacji. - Ale nie słyszałem o żadnym, który by z tego skorzystał. Myśmy tu nie przylecieli na wczasy. Niewiele obecnie mogę zrobić, tylko być i modlić się cierpliwie za moich parafian. Wiem, że bardzo cenią to, że zostałem i po prostu jestem. Czasami ktoś zadzwoni z odległej wioski, żeby mi powiedzieć „courage mon pêre”, czyli odwagi, cierpliwości - opowiada z pogodą ducha.
Mimo to na wsi czuje się bezpiecznie. Zresztą mieszkańcy są bardziej „oswojeni” z nagłymi i śmiertelnymi chorobami: - Trudno znaleźć rodzinę, która nie straciła dziecka albo kogoś bliskiego po krótkiej i gwałtownej chorobie. Ja sam, ilekroć mam malarię, chociaż obecnie rzadko i zazwyczaj łagodnie ją przechodzę, mam świadomość, że to choroba poważna i śmiertelna. Nawet jak jadę na urlop do kraju, to zawsze z zapasem leków. Cały czas żyjemy w jakimś zagrożeniu, choćby takim, jak wąż w kurniku. Trzeba być czujnym - pokazuje.
Inne są też realia życia, przez co obecnych ograniczeń się tak nie odczuwa. Supermarketów, kina, parków, fryzjera nie ma, a w swoim gospodarstwie wiele robi się samemu. Zakupy zawsze robione są z zapasem, na parę miesięcy, a jak czegoś nie uda się kupić, to trudno.
- Jesteśmy tu przyzwyczajeni, że czegoś ciągle brakuje i trzeba sobie jakoś poradzić. I wiemy, że każda trudność kiedyś się skończy. Trzeba prostu poczekać, a czas czekania zawsze można dobrze wykorzystać. Zresztą im się więcej posiada, tym jest więcej do zabrania. My zbyt wiele nie mamy, to trudniej nam odebrać - mówi ks. Piontek. - Sytuacja jest trudna, ale niezależna ode mnie, cóż mogę zrobić? Tylko powiedzieć Panu Jezusowi, żeby się sam tym zajął - dodaje.
Dla niego i jego parafian tegoroczne święta Wielkanocne i obecny czas były trudne.
- To u nas zawsze radosny czas, powiązany z chrztem dorosłych. Tym razem Mszę św. odprawiłem sam jeden, kościół zamknięty. Chrzty i I Komunię św. przełożyłem na nasz odpust parafialny na pierwszą niedzielę października. W filiach, gdzie w czasie pory deszczowej, z powodu braku dróg i tak nie mogłem dojechać przez wiele miesięcy, obecna sytuacja to nic nowego - pokazuje. Tymczasem na swoim profilu facebookowym dzieli się nowymi umiejętnościami, jak samodzielny wypiek chleba, ciasta czy wyrób twarogu.
A że przez ograniczoną możliwość posługi ma więcej czasu i dostęp do internetu, częściej też zamieszcza na Facebooku „Refleksje wiejskiego proboszcza”. To ciekawa perspektywa między Europą a resztą świata.