Nie chciałam, żeby chorzy byli sami

Cztery siostry służebniczki: Damiana, Estera, Marietta i Michalina tydzień temu zgłosiły się do pracy w monoprofilowym szpitalu zakaźnym w Kędzierzynie-Koźlu.

Gdyby w szpitalu byli moi rodzice czy ktoś z bliskich, to na pewno bym chciała, żeby mieli opiekę i nie byli sami. Żeby nie byli nieumyci czy nienakarmieni. Tak do tego podeszłam. To było ponad lęk – mówi s. Estera, służebniczka z klasztoru w Leśnicy. Była jedną z tych sióstr, które odpowiedziały „tak” na prośbę przełożonej klasztoru o pomoc w ZOL w Ozimku. Leśnickie służebniczki zostały poproszone o to przez opolski oddział NFZ, kiedy ozimecki ZOL był już opanowany przez COVID-19 i sytuacja była bardzo ciężka.

- Dla mnie na początku nie było to całkiem proste. Ale na miejscu lęk i napięcie minęły. Kiedy nauczyliśmy się, co na siebie zakładać, jak się poruszać, jak dbać o ochronę itd. i zaczęłyśmy pracować przy chorych, emocje opadły - przyznaje s. Michalina, z wykształcenia pielęgniarka.

Pożegnanie czterech sióstr wyjeżdżających do Ozimka w klasztorze w Leśnicy było poruszające. Siostry otrzymały z rąk kapelana sakrament namaszczenia chorych, inne siostry mocno przeżywały pożegnanie. - Powiem tylko, że były bardzo przejęte - mówi s. Estera.

- Przeżywam to spokojnie i świadomie. Mam świadomość ryzyka, ale chciałam być przy chorych ludziach. Trudny był moment, kiedy poinformowałam rodziców o swojej decyzji. Ale teraz widzą, że nie dzieje się nic niepokojącego, są spokojniejsi - mówi s. Marietta, najmłodsza z sióstr.

Po kilku dniach chorych z ZOL-u w Ozimku ewakuowano do szpitali.  Siostry trafiły na kwarantannę (odbyły ją w swoim klasztorze). W jej trakcie przyszła prośba o pomoc sióstr ze szpitala zakaźnego w Kędzierzynie-Koźlu. Po zakończeniu kwarantanny i potwierdzeniu testami, że siostry nie są zakażone, przeprowadziły się do Kędzierzyna-Koźla, do prywatnego mieszkania udostępnionego na potrzeby służby zdrowia w czasie pandemii. - Oczywiście trochę się bałam iść do szpitala zakaźnego. Ale w decyzji pomogło mi to, że mam szczególną adorację do krzyża Pana Jezusa. Gdy widziałam krzyż połamany, to mi go było szkoda, brałam go i naprawiałam. Mówiłam, że ratuję Pana Jezusa z tego krzyża. I teraz stwierdziłam, że będę ratowała żywego Pana Jezusa w tych ludziach - mówi s. Damiana.

Siostry pracują w kozielskim szpitalu od 5 maja. - Na razie grafik mamy do końca maja, ale przełożona pielęgniarek powiedziała, że możemy pracować dokąd nam sił wystarczy - mówi s. Michalina. Podkreślają życzliwe przyjęcie przez personel szpitala, a także mieszkańców Koźla.

W szpitalu opiekują się chorymi: myją, przewijają, podają jedzenie, karmią. Wszystko w ostrym reżimie sanitarnym: oczywiście w kombinezonach, ze ścisłymi procedurami przy zmianie ubrań ochronnych (np. kiedy wchodzą do strefy zakażonej, mają na dłoniach trzy pary rękawic), kąpielami i dezynfekcją ciała. - Trzy razy dziennie wchodzimy na sale chorych (siostry, pielęgniarki, lekarze). A poza tym są sami. Zwykle umierają w samotności - mówi s. Marietta. Reżim sanitarny wymaga jak najkrótszego kontaktu z chorymi i przebywania w strefie zakażonej. - Nasi chorzy na oddziale chirurgicznym są za szybą. Gdy widzę, że ktoś jest już w ciężkim stanie, to staję za tą szybą i się za niego modlę. A kiedy jesteśmy przy chorym i pielęgnujemy go, to też jest chwilka czasu, by złapać za rękę, pomodlić się - opowiada s. Marietta. - Ci ludzie są tam naprawdę samotni przez większość czasu - potwierdza s. Damiana. - Bardziej niż o siebie boję się o moich rodziców, którzy się martwią o mnie.

- Obawiamy się przede wszystkim tego, że zostanie nam nałożona kwarantanna i zostaniemy wycofane ze służby. I tego, żeby ktoś z pracowników przeze mnie nie został zarażony albo trafił na kwarantannę. Bo wtedy zaczynają się problemy, np. z pracą męża. Kłopoty dla całej rodziny - mówi  s. Estera. - Samego zarażenia się nie boimy - kiwają głowami wszystkie siostry.


Więcej w „Gościu Opolskim” nr 21 na 24 maja.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..