Komunizm i faszyzm nie całkiem padły. Powiedziałbym, że oba się mutują. Jak wirusy. Mogą stać się bardziej zjadliwe.
Byłem wtedy w pierwszej klasie, rodzice nauczyciele. Mama ze swoją klasą napisała list do Bieruta, ówczesnego prezydenta RP. Czy ja mogę pamiętać, o co chodziło? Być może o szkolne wychodki (ta część ówczesnej szkolnej infrastruktury tylko tak mogła się zwać). Zresztą - nieistotne. Ważne to, że sprawa została załatwiona bardzo prędko i skutecznie. Pamiętam triumfujące spojrzenie Mamy: "A widzicie? Mówiłam!". Sądzę, że z czasem i moja Mama, i ogromna większość obywateli RP zrozumiała, że prezydent, owszem, jest osobą decyzyjną, ale w takich właśnie "wiekopomnych" sprawach. Bo prawdziwe decyzje, ważne dla narodu i państwa, zapadały w Moskwie. Zresztą tamże Bierut żywota dokonał i nie całkiem wiadomo, jak to było. Może przekroczył granicę swojej decyzyjności? Może, nie wiem.
Wiele lat później, miałem już nieco ponad pięćdziesiątkę, wracałem z Cieszyna do siebie, czyli w okolice Głuchołaz. Z Cieszyna najbliżej jechać czeską stroną - taki układ dróg. Była to niedziela wyborczej dogrywki Kwaśniewski-Wałęsa (kolejność alfabetyczna). Celnik na granicy zapytał czyśmy głosowali, a gdym powiedział, że nie, nakrzyczał na nas, że wybory i trzeba głosować, żeby wygrał "ten, kto powinien" (kto?), a oni z kraju wyjeżdżają. Tłumaczę mu, że my właśnie do kraju się spieszymy, żeby zdążyć, ale on nie pojął tej mojej geografii. No i wygrał Kwaśniewski przeciwko Wałęsie (51,7 proc. - 48,3 proc.). Można było się zastanawiać, czy to wybór, czy tylko loteria. Dlatego ważny każdy głos - i w tym sensie rację miał ów celnik z Cieszyna. Ale do dziś nie wiem, za kim on optował.
Różnych mieliśmy prezydentów, kiedyś także pierwszych sekretarzy czy jeszcze inaczej tytułowanych "przywódców". Różni byli - mam na myśli nawet nie tyle ich polityczne opcje, co sposób działania, obecność w politycznym obszarze Polski, Europy i świata, aktywność legislacyjną, umiejętność scalania różnych nurtów społeczno-politycznych. Dodałbym do tego zdolność wychodzenia poza utarte schematy ekonomiczne i społeczne. Pewnie można by niejedno dopisać do tej listy oczekiwań.
To spojrzenie wstecz jest potrzebne, ale przekracza ramy felietonu. Potrzebne dlatego, by w świetle tamtych prezydentur dobrze ocenić tych, którzy stają w szranki teraz. Ale to musi każdy wyborca zrobić sam. Żeby decyzja - nawet jeśli będzie się wyrażała dwoma procentami - była wypadkową decyzją, a nie tylko efektem loterii. Wiem, niełatwo być obywatelem wyborcą. Alternatywą jest zamieszkać na bezludnej wyspie. Nie polecam.
Ktoś powie: "A tak w ogóle po co nam prezydent? Nie wystarczą Sejm i Senat?". Nie wystarczą. Sejm i Senat tworzą jedną linię albo współpracy, albo sporu. To matematyczne: dwa punkty wyznaczają jedną prostą. Trzeci punkt pozwala wzbogacić tę konstrukcję bardzo wydatnie. Aby jednak było to wzbogacenie, a nie rozbicie, konieczna jest współpraca wszystkich trzech elementów tej układanki. Każdy element inny - Sejm, Senat, prezydent. Każdy wnosi swój punkt widzenia, swój sposób wartościowania. Ale jeden warunek: nie może być nienawiści, nie może być wzajemnego niszczenia się, nie może być złośliwego hamowania inicjatyw, nie może być kłamstwa - jak powiedział kiedyś ks. Tischner: "My się możemy spierać, ale nie będziemy się okłamywać". Nie może wreszcie być totalności.
Totalność nie jest w stanie wpisać się w jakąkolwiek formułę współpracy. Gorzej. Pojęcie "totalny" nie tylko kojarzy się, ale owocuje "totalitarnym". Totalitarną polityką, totalitarną ekonomią, totalitarną inżynierią społeczną... Doświadczyliśmy dwóch systemów totalitarnych. To komunizm i faszyzm. Padły? Nie całkiem. Powiedziałbym, że oba się mutują. Jak wirusy. Mogą stać się bardziej zjadliwe. Tym złym mutacjom mogą zapobiegać dobrze współpracujące ze sobą, troiste w strukturze centralne władze poszczególnych państw. Każde wybory mają służyć tworzeniu takich mądrych jąder kondensacji politycznej myśli, społecznego oddziaływania, ekonomicznego budowania kraju. All hands on deck! - wszystkie ręce na pokład!