W różnych mediach - papierowych i elektronicznych - co jakiś czas wraca temat bezwstydnego bogactwa księży.
W tym kilkunastotysięcznych emerytur, no i ogromne dotacje dla kościoła z Funduszu Kościelnego. Przez 50 z górą lat mojej pracy parafialnej raz tylko spotkałem parafię, która z tego funduszu otrzymała jakąś nieznaczącą sumę wspierającą remont świątyni. I nie należy tego mylić z funduszami europejskimi - to inna i komercyjna sprawa. Tak to wygląda z perspektywy proboszczów gospodarujących na parafiach.
Owszem, Fundusz Kościelny odgrywa znaczącą rolę w ubezpieczeniach alumnów seminariów duchownych, nowicjuszy i nowicjuszek w klasztorach, a także naszych misjonarzy rozsianych w świecie. Czym jest ów fundusz? Powstał jako forma rekompensaty parafiom i diecezjom własności ziemskiej, która do ostatniej wojny była materialną podstawą ich funkcjonowania. To nie wojna zabrała własność Kościołowi, lecz komunistyczne władze Polski, zwanej ludową. Owa kościelna własność ziemska była podstawą funkcjonowania wyrastającego poza utrzymanie świątyni i księdza. Tak było na terenie przedwojennej Polski, tak samo na terenach, które przedtem należały do Niemiec.
Parafia, w której byłem proboszczem przez lat prawie 30, miała przed wojną 300 morgów pola, co w lokalnych przelicznikach równało się około 80 hektarom w dobrym i zwartym położeniu. Z tego było utrzymanie proboszcza i organisty, czy szerzej - służby kościelnej. Siostry zakonne zajmowały się opieką nad chorymi, także w domach. Była ochronka dla dzieci. To nie było księdza - to było życie i funkcjonowanie wielu dzieł w parafii. Odebrano ziemię, rozparcelowano, zysk został rozproszony. Czy o to chodziło? Owszem, po latach "zwrócono" ziemię. Moja była parafia ma tego niecałe 8 hektarów w 5 czy 6 skrawkach rozrzuconych po dwóch gminach.
Miałem kiedyś w rękach dokument fundacyjny jednej z parafii w dolinie Odry. Powołana została do istnienia ok. roku 1880. Teren Śląska przynależał do Prus. Zaciekawił mnie w tym państwowym, pruskim dokumencie ustęp na temat uposażenia dotyczący proboszcza i parafii. Warto przypomnieć, że Prusy były państwem protestanckim. Otóż, w protestanckim państwie władza zabiega o godziwe utrzymanie katolickiego proboszcza, i także katolickiego kościoła. Proboszcz był zobowiązany do opłacania "podatku na starość" - co znaczy ubezpieczenia emerytalnego. Wszakże, gdyby to przekraczało jego możliwości, królewski skarb zobowiązuje się do opłacenia brakującej różnicy. Czy to trzeba komentować? Władza protestancka wie, że we współpracy z Kościołami różnych wyznań buduje się wiele wartości życia społecznego.
Mieszkam w przygranicznej, podgórskiej miejscowości. Nieopodal był kościół. Był - bo w roku 1903 powódź na Złotym Potoku zniosła kościół, cmentarz wypłukała. Z Berlina przyjechała cesarzowa Wiktoria, obejrzała zniszczenia, z cesarskiej, protestanckiej kasy wyasygnowała spore pieniądze - nieco wyżej zbudowano nowy kościół, założono nowy cmentarz. Kościół dostał na dokładkę wysokiej klasy obraz do głównego ołtarza. Katolicka okolica dostała nadto fundusze na budowę ochronnej, retencyjnej tamy. Protestancka cesarska władza dobrze wiedziała, co jest ludziom potrzebne oprócz codziennego, często trudnego, bytowania. Zdaje się, że ta świadomość gdzieś się zatarła, także wśród społeczeństwa, także w znacznej części mediów.
A jak to jest z tymi naszymi, księżowskimi emeryturami? Ja należę do pokolenia księży, którzy dopiero po 30 latach parafialnej pracy zaczęli mieć nadzieję na jakąkolwiek emeryturę. To był koniec lat 80. Bo przedtem nie byliśmy ubezpieczeni w ZUS-ie. Owszem, podatek wedle wielkości parafii każdy ksiądz płacił. Zawsze. Ale składek ubezpieczeniowych nie mogliśmy płacić. A perspektywa emerytury? Młodsi nie myśleli o tym. Starsi jakoś zabiegali o zebranie oszczędności, ale w tamtych czasach, gdy pieniądz trwałej wartości nie miał, to była iluzja. Wielu było nastawionych na pracę w parafii do fizycznego końca. Było to nieludzkie, było to zarazem rujnowanie duszpasterstwa. A że wyrastały z tego nadużycia materialne czy finansowe? Wyrastały. Zły to był czas i ciągle czkawką się odbija.
Katecheza przeniosła się do szkoły - z początku nieodpłatnie ze strony państwa, potem już płatna. No i zwyczajny podatek od wynagrodzenia oraz składki ubezpieczeń społecznych. A jeśli nie pracuje który w szkole, to płaci jedno i drugie z dochodu parafialnego według stawek ryczałtowych. To już całkiem nowa epoka. Ja skorzystałem z Karty Nauczyciela, by nieco wcześniej przejść na emeryturę. A ZUS policzył mi lata - dawne jako nieskładkowe, bieżące normalnie. No i wtedy wyszło mi ok. 1200 zł miesięcznie. Żadna rewelacja, ale dalej byłem czynnym proboszczem (parafialne dochody księdza to osobny temat, też wart uwagi). Teraz, gdy po skończeniu 75. roku życia jestem emerytem całą gębą, jest lepiej. Bo już nie rewaloryzacja po 8 zł, ale taka konkretna - jak wszystkim - stała się i moim udziałem. Mam w tej chwili miesięcznie netto 1720 zł. Wypełniam co roku PIT (bo to i redakcyjna praca), płacę podatek i spokojnie żyję. Przez 20 sezonów jeździłem do Niemiec, podejmując tam zastępstwo na parafii. Z tego trochę odłożyłem, tak, że mi starczyło na lada jakie mieszkanie - ale czy to grzech po ponad 50 latach pracy mieć mieszkanie, megankę i labradora?
I nie opowiadajcie mi bajek, jak to nam bogato na tej emeryturze. Wiem, że bywają ludzie (zatem i księża) bardziej "zapobiegliwi", może i bezwzględni - ja to wszystko wiem. Ale ogół nas żyje bliżej ludu, niż się nawet obrońcom ludu zdaje.