Świętujemy 100. rocznicę batalii o tożsamość Polski i Europy - potocznie mówimy o Cudzie nad Wisłą.
Równocześnie trwa inna batalia. Inna? W tej dzisiejszej chodzi o to samo, co przed stu laty - o tożsamość Polski i Europy. Inny wycinek tej tożsamości jest atakowany, inne metody walki, inne narzędzia. Można więc nie dostrzec tej najgłębszej tożsamości roku 1920 i 2020. Popatrzmy na jeden odcinek frontu.
W minionych dniach uwagę zwróciło zdanie "Łani", aktywistki LGBT z kolektywu "Stop Bzdurom" i dziewczyny Michała S., zwanego "Margot". Cytuję za portalem wPolityce.pl: "W Polsce w dwa tygodnie można zrobić przewrót". Jak ona to pojmuje? Sama tłumaczy tak: "Można wprowadzić słowo »queer« do potocznego języka, wykonać taki fikołek narracyjny, że wszyscy zaczynają mówić o przemocy politycznej i braku ochrony ze strony państwa, to może i spotkanie z papieżem się uda". Odleciała dziewczyna chyba za daleko, ale tak w młodości bywa. Słowo "queer" na co dzień w naszym języku nie funkcjonuje, ale w internetowych źródłach można je znaleźć.
I dalej takie stwierdzenie: "Mówienie, że Margot jest mężczyzną obraża ją tak samo, jak mówienie, że jest kobietą. Nie jest. Homofobia homofobią, ale transfobia to ulubiona zabawka prawicy. Jak ktoś używa żeńskich zaimków, mówi o sobie, że jest bez płci, niebinarny, to prawica jest przerażona takim rozchwianiem norm. A Margot chwieje wszystkimi normami naraz".
I w tym rzecz: rozchwiać wszystkie normy naraz! Od językowych poczynając, bo przecież właśnie używanie języka stanowi o naszym człowieczeństwie. Może przytoczyć Słowackiego? Proszę bardzo:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa...
Wielce pouczające są ostatnimi czasy telewizyjne rozmowy polityków prowadzone techniką online. Ich założeniem jest - można domniemywać - reprezentatywność różnych opcji politycznych czy społecznych. Co się zbyt często okazuje? Czy ich "język giętki" odzwierciedla pełniej lub mniej adekwatnie to, "co pomyśli głowa"? Bywają sytuacje zgoła niepojęte. Dwie osoby, mówiąc o tym samym problemie, zjawisku, wydarzeniu, mówią jakby mówiły o czymś zupełnie innym. Upraszczając powiem, że jeden z mówiących nazywa to białym, a drugi czarnym. I to nie w skali odcieni szarości, a w rozumieniu wyłączności. Czy ich język jest aż tak giętki? Czy raczej w ich sposobie myślenia są już tak wielkie różnice, że nie są w stanie się porozumieć, jakby mówili zupełnie obcymi sobie językami?
Na naszych oczach poligonem, na którym testowana jest ta metoda, stała się cała awantura wokół - skrótowo to powiem - LGBT. Ten temat siłą rzeczy musi sięgać po słowa także z innych dziedzin życia. A czyni to, by je przedefiniować. Słowo i pojęcie "wolność" zawsze miało o kilka znaczeń za dużo. Ale generalnie ludzie się rozumieli. Teraz jest inaczej. To już są nie tylko przedefiniowane znaczenia, ale sposób myślenia z innego świata. Nie chciałbym posądzać tych inaczej myślących o złą wolę - tacy są. Język giętki już nie tylko wypowiada tego, co pomyśli głowa. Kreowany na bieżąco język (o właśnie: "przewrót w dwa tygodnie"), za którym nie nadąża głowa, to chyba ów "fikołek narracyjny". W efekcie nawet sam mówiący nie wie, co chce powiedzieć. To rozbija każdą "dyskusję". Czego przykłady mamy we wspomnianych widowiskach telewizyjnych.
W efekcie mamy przed sobą ludzi o zasznurowanych ustach. Czy będą usiłowali mówić, czy będą milczeć - efekt ten sam. Pół biedy, jeśli kończy się na milczeniu nasyconym nieuchronną w takiej sytuacji agresją. Cała bieda, jeśli agresja (jednej lub obu stron) przybiera formę czynną. Czasem symboliczną (flagi, grafika, wykrzykiwane hasła), czasem napastliwą. Widać to na ulicach. Wiemy, że łatwo przybiera formy zdziczałe. No, bo nie może być inaczej, gdy ludzie już nie są w stanie rozmawiać, bo mają zasznurowane nie usta, ale umysły. Widzimy to w czasie przeróżnych happeningów, których nawet nazwa zatraciła związek pomiędzy słowem a rzeczywistością (zob. hasło "happening" w słowniku). Cóż, przyszło nam żyć w świecie, który cierpi wskutek jakiegoś istotnego rozdarcia przebiegającego przez ludzkie umysły, serca, dusze.
Otwarte pozostaje pytanie, czy cały ten proces dokonującej się społecznej mutacji jest skutkiem jakiejś immanentnej konieczności prowadzącej do samozagłady, czy też jest procesem inicjowanym i sterowanym przez jakieś centra? Łatwo wynajdywać ukrytego wroga. Tak, jak kiedyś czarownice. Tak czy owak, życie w tym rozdartym, pełnym nienawiści i depczącym wszelkie świętości świecie staje się nie do zniesienia.
Jako chrześcijanin dodam: gdyby nie wiara sięgająca Boga i wieczności, czarno widziałbym przyszłość. By nie dać się zwieść, nad teraźniejszością zamyślić się trzeba.