Humanizacja zwierząt nieuchronnie pociąga za sobą animalizację ludzi.
Hasło „złapane” z naszej noosfery w ostatnich dniach. I trudno się nie zgodzić, że życie nie futro. Za czasów mej młodości dostałem od Rodziców futro – zdobywane fragmentami. Najpierw był barani błam, potem wełniany materiał na pokrycie, wreszcie skórka na kołnierz. Takie czasy były. I nie powiem – przydawało się niekiedy. Ale ciężkie to było, wielkie, mało praktyczne. Czasy się zmieniły, kupiłem sobie kurtkę ortalionową – lekka, wygodna, puchata, ciepła, otulająca, z wyjmowanym kapturem. Futro wisiało nieużywane. Czasy się zmieniły. Dziś to rzeczywiście element zbytku, może i kaprysu, a może i klasy zamożności. Dlatego przyznaję: życie nie futro.
Wokół tego zwięzłego hasła narobił się zamęt. Najgorsze, że przyplątała się polityka. I od tego chcę się odżegnać. Nie wiem, nie mam pojęcia, nie pojmuję i nie pytajcie mnie. Owszem, jestem po stronie zwierzaków – i tych na futra, i tych do towarzystwa. Przepraszam, a o tych na kiełbaski i grilla to zapominamy? Ooo... Chrapie mi tu coś koło biurka. To mój Amigo rasy labrador, dobrze odkarmiony. Ten to ma życie! Nie będzie specyfikacji, bo jeszcze inne psy będą mu zazdrościć. A co ja z tego mam? Też dużo i też specyfikacji nie będzie. Ale w tym wszystkim, by wszystko było jasne, jest psem i właśnie dlatego jest mu ze mną dobrze. Jest psem i taki ma status pod moim adresem.
„Miarą naszego człowieczeństwa jest stosunek do zwierząt” – to też zdanie, które zasłyszałem i wyczytałem ostatnio. I to w kilku miejscach – a więc jest ono, lub staje się, wyrazem jakiejś nowej filozofii. A zawsze mi się zdawało, że już w samym określeniu „człowieczeństwo” zawiera się konieczne odniesienie do człowieka. I tego konkretnego człowieka, który jest osobą – jakiś Antek czy Tośka. I Człowieka jako takiego – nie odnosząc tego do konkretnej osoby, ale do całego zbioru istniejącego tak w ziemskiej przestrzeni, jak i w ziemskim czasie przeszłym, teraźniejszym i przyszłym. A tu słyszę, że miarą naszego człowieczeństwa jest stosunek do zwierząt! Dlatego dbając o mego psa (przypominam, że to zwierzę) i nawet mu dogadzając, nie mogę się z przytoczoną sentencją zgodzić. Bo jest w niej zawarte (nawet nie ukryte) usiłowanie ściągnięcia człowieka do poziomu zwierzęcia. A nawet poniżej tego poziomu, skoro zwierzęcość miałaby modelować człowieczeństwo.
Zamęt powstały wskutek przyjęcia w Sejmie ustawy o ochronie zwierząt spowodował wysyp (coś jak z grzybami na jesień) określenia „humanitarny”. To nie z francuskiego, to z łaciny – ale któż ją dzisiaj zna... Punktem wyjścia jest rzeczownik „homo”, czyli człowiek. Za rzeczownikiem idzie przysłówek „humane” bądź „humaniter”, co znaczy „po ludzku, grzecznie, uprzejmie”. To zaś przeszło do języków współczesnych jako określenie „humanitarny”. Słowo, zauważmy, bardzo modne ostatnimi czasy. Od pomocy humanitarnej świadczonej ofiarom kataklizmów, wojen, etnicznych czystek, poprzez tzw. korytarze humanitarne czy przyjmowanie imigrantów, aż po humanitarne traktowanie zwierząt. To oczywiście ogólnikowe przykłady zastosowania naszego określenia.
Czy można powiedzieć „humanitarne zabijanie”? Kogo? Ludzi? Zwierząt? Redaktorzy "Słownika języka polskiego" odpowiadając na pytanie internauty piszą tak: „użycie ww. sformułowania może być zasadne. Błędu w nim nie ma, zabójstwo bywa określane jako humanitarne, jeśli zabójca nie pastwi się nad ofiarą, jeśli stara się oszczędzić jej cierpień”. Pytanie, a zatem i odpowiedź, dotyczyło jednak tylko zabijania zwierząt. I nie pytajmy, czy można humanitarnie zabijać człowieka... I choćby tylko dla tej różnicy nie należy zwierząt uczłowieczać. Humanizacja zwierząt nieuchronnie pociąga za sobą animalizację ludzi. A to nieuchronnie zaprowadzi z czasem ku coraz większemu zezwierzęceniu ludzi.
Życie nie futro, zgoda. Ale pies, kot, norka, świnia niech zwierzakami zostaną.