Czym są rzucane dziś w publiczną przestrzeń hasła wolności, miłości, sprawiedliwości, jeśli nie orwellowskim odwróceniem ich znaczenia i aksjologicznej oceny?
Dziś nie o zakupach i papryce. Trzy książki leżą przede mną. "Szkoła ciemności" Belli Dodd, "Żegnajcie, dobrzy ludzie" Michaela Rose'a i "Rok 1984" George'a Orwella. Dwie pierwsze to historia, czasowo wiek XX, faktografia. Trzecią można porównać do apokalipsy. Nie religijnej, wszelako na pewno profetycznej w gatunku antyutopia polityczna. Pierwsze wydanie w roku 1949. I ona jest najbardziej z tej trójki znana. Choć w naszych czasach chyba już mało kto ją czyta, a warto. Bo wizja Orwella jest tyleż przerażająca, co i spełniająca się dalej za naszych dni.
W "Szkole ciemności" autorka opowiada o sobie - jak to powoli, małymi krokami, została wciągnięta w tryby partii komunistycznej - rzecz dzieje się w latach 30. w Stanach Zjednoczonych. Wciągnięta nie zewnętrznie, na siłę, czy zmuszona (choćby tylko psychicznie). Formowano ją, wykorzystując okoliczności i jej zdolności, tak, że z całym przekonaniem wchodziła w neomarksistowską, komunistyczną narrację i sposoby działania. Te zaś były w szczegółach dopracowane i skutecznie realizowane pod hasłami walki z faszystami o pokój i szczęście ludzkości. Jakbym widział czasy PRL. Gdy szefostwo zorientowało się, że grę przejrzała, została wyrzucona i skazana na zapomnienie. Kolejny krok zrobiła sama - przyjęła chrzest w Kościele katolickim.
"Żegnajcie, dobrzy ludzie" - cytuję przedmowę autora - książka "ujawnia przerażające zepsucie i rozmyślną infiltrację seminariów katolickich przez to coś, co Andrew Greeley nazwał »Lawendową mafią« - przez klikę homoseksualnych dyletantów i zakonspirowanych, liberalnych członków kadry seminaryjnej z determinacją dążących do tego, by doprowadzić do zmiany doktryny, dyscypliny i misji Kościoła katolickiego, działając w jego wnętrzu".
Lat temu gdzieś 30 byłem krótko w Stanach. Moim przewodnikiem był młody ksiądz. Rozmowa zeszła także na zjawisko pedofilii, dokładniej - pedofilii wśród księży. Dla mnie był to wtedy temat nieomalże z Księżyca. A tam był tematem żywym. I to tak mocno żywym, że przekładającym się na bajońskie sumy zasądzane przez amerykańskie sądy na diecezjach jako odszkodowania dla ofiar. To było wtedy. Dziś problem mamy w Polsce (nie tylko). Przyznaję rację owemu księdzu, gdy twierdził, że nas to w Europie i w Polsce czeka. Może nie w amerykańskim rozmiarze, ale jednak. Czy nie są to owoce tej kreciej roboty zarówno neomarksistów, jak i "lawendziarzy" przenikających planowo, metodycznie, dalekowzrocznie do struktur Kościoła, zwłaszcza do seminariów? Nieistotne, że nie tyle pedofilia jest tłem, co homoseksualizm. Celem istotnym jest "doprowadzenie do zmiany doktryny, dyscypliny i misji Kościoła katolickiego, działając w jego wnętrzu" (ze wspomnianej przedmowy).
Wolno, a pewnie i trzeba zapytać, czy przypadek - skrajny, ale tym bardziej dający do myślenia - byłego kardynała McCarricka nie jest pokłosiem, a może nawet i skutkiem owych tajnych działań zapoczątkowanych dziesiątki lat temu? Ale to materiał dla śledczych historyków, nie dla felietonisty.
A co do tego wszystkiego ma Orwell? Jak każdy apokaliptyk, opisuje swoje wizje, nie zaś rzeczywiste wydarzenia. Wizje są oczywiście przerysowane co do treści i przejaskrawione co do natężenia - to cecha każdej apokalipsy. Orwell w "Roku 1984" ukazuje obraz społeczeństwa całkowicie pozbawionego suwerenności. Nie o polityczną suwerenność chodzi, a o ludzką, umysłową, emocjonalną, moralną, wreszcie - ekonomiczną także. To wszystko zostało w ludziach stłumione. Człowiek został zmutowany, przemieniony. Niewidoczne dla większości siły miażdżą wszystko, co naprawdę ludzkie.
Czy nie takie mechanizmy widać za naszych dni w uderzeniu w Kościół, w chrześcijaństwo i w ogóle w transcendentną wiarę? Nawet w podstawową sprawę, jaką jest życie. Czym są rzucane dziś w publiczną przestrzeń hasła wolności, miłości, sprawiedliwości, jeśli nie orwellowskim odwróceniem ich znaczenia i aksjologicznej oceny? A że chrześcijaństwo uobecniane w świecie przez Kościoły (bo nie tylko katolicki) jest wrogiem numer jeden i chłopcem do bicia, to znaczy, że - mimo jego słabości i niewierności Ewangelii - wciąż jest żywym źródłem prawdy o człowieku i świecie. A o Bogu? To źródło z Boga wypływa.