Mało mi głowy nie urwali, ale za moment wszystko się rozluźniło. Narobiłem wrzasku. Pierwszy raz w życiu.
Nie bardzo wiem, co się dzieje. Przedwczoraj przyszedł na mnie jakiś czas niepojęty... Jak to opowiedzieć? Coś mnie ścisnęło. Słyszałem jakiś męski głos który wołał „albo matka, albo dziecko”. Po jakiemu wołał? Chyba po rosyjsku, ale ja to rozumiałem. Odpowiedzią był krzyk mojej mamy - jej głos dobrze znałem, ale krzyczała bardzo: „i matka, i dziecko”. Po polsku. Ścisnęło mnie jeszcze bardziej, chciałem powiedzieć „ja żyję, ja czuję” - to kiedyś potem dzieciaki śpiewały. Zduszony nie mogłem nic wykrzyczeć. Mówiłem tylko myślami. W pewnym momencie mało mi głowy nie urwali, ale za moment wszystko się rozluźniło. Narobiłem wrzasku. Pierwszy raz w życiu. Już wtedy wiedziałem, że to dzieje się we Lwowie, w szpitalu na Piekarskiej...
Tej samej nocy urodził się Jeszua. No bo ja z wieczora, on po północy. Coś mi się nie zgadza z „tą samą nocą”. Nie miałem pojęcia o czasie, o kalendarzu, wszystko tworzyło jakieś jedno niepojęte „teraz”. Ponad czasem i ponad przestrzenią. Jeden dzień jak tysiąc lat. A jednak jakoś trzeba przypasować do tego zegary i kalendarze. No a Jeszua nie we Lwowie tylko gdzieś daleko. Też nie miał domu. Ale tata był na miejscu, a mojego nie było. Mój musiał uciekać, ukrywać się. Brat także. Niemcy, Sowieci... Ale i wokół mnie, i wokół Niego byli dobrzy ludzie. Jeszua z mamą i tatą mieli pomoc, choć to gdzieś za miastem było. Przyszli dobrzy ludzie z mlekiem i serem. Nawet śpiewali.
Mnie dobrzy ludzie zawieźli do domu. Bo mama nie miała domu we Lwowie, dopiero w górach, w Karpatach. Bardzo daleko i śniegu wtedy też były góry. Stała ze mną w kocyku i z torbą na pasku. Zatrzymało się takie wielkie i warczące auto. Ktoś po rosyjsku zapytał: „A wy, towarzyszko, dokąd?” Do Turki w Karpatach! „No to dawaj na maszynę!” A cieszyli się! Bo tam było iluś żołnierzy, w takich czapach z czerwoną gwiazdą. Jeden miał harmonijkę, przyłożył do ust, grał, śpiewali... Co po jakiemu? Jasne, że po rosyjsku. Wędrowałem z rąk do rąk, nawet moja wystraszona mama uśmiech odzyskała. Dobrzy ludzie – i ci z auta, i potem następni spotkani w drodze przez góry. Gdyby moja mama odwróciła się od tych z czerwoną gwiazdką, to pewnie do dziś byśmy tam, na lwowskich rogatkach stali. A inni z czerwoną gwiazdką to mi cztery tygodnie wcześniej stryja zakatowali... Też we Lwowie. Czyli nie od gwiazdki coś zależy, a od człowieka!
Wojtek (nasz jamnik) wybiegł naprzeciw, nie mógł po swojemu skakać, bo śnieg był kopiasty. I jeszcze nie wydobrzał po tym zderzeniu z wojskową ciężarówką. Skąd ja to wiedziałem? Ponad czasem i ponad przestrzenią? Ale Wojtek był ciekawy. Jak kiedyś mu się zdawało, że nikt nie widzi, podszedł do mojego łóżeczka ze sztachetkami, długą mordkę wsunął i dokładnie obwąchał. No i poszedł sobie. Tolerował tego nowego i tyle. Lojalny pies.
A jak to było z Jeszuą? Psa nie mieli, ale osioł był. A ludzie to osły za nic mają, a osły mądre zwierzaki są. Stał ten osiołek obok żłobu, który za łóżeczko robił, stał oślisko i tak się wpatrywał w Małego, jak na świętym obrazku. I tak już zostało. Osioł widział więcej i dalej niż ludzie. Ponad czasem i przestrzenią. Tak jak ja, gdy maleńki byłem. Teraz to strach by było widzieć ponad czasem i ponad przestrzenią. Ludzie tacy przewrotni się zrobili. Dzieci nie lubią. A nad chudym pieskiem to by się litowali, że ojoj! Nie mam nic przeciw pieskom, mam nawet jednego. Ale dziećmi się trzeba cieszyć. Jak ci żołnierze z czerwoną gwiazdą i jak ci pasterze, co z mlekiem i serem przyszli. Gdzie to było? No, mówiłem, ponad czasem i przestrzenią.
I żeby nie brakło kobiet, które gdy trzeba będzie, krzyku narobią: „i matka, i dziecko!” I żeby lekarzy nie brakło, którzy po medycznemu powiedzą: „albo matka, albo dziecko” a po ludzku zrobią wszystko co możliwe, by racji nie mieć. I będzie żyło i dziecko, i matka. Choćby wojna była, choćby wygnało w daleki świat – bo pomyśl: co by było, gdyby Joszua się nie urodził? Hej! A co by było, gdybym ja wtedy zamiast zostać na Piekarskiej przeniósł się kawałeczek dalej. Lwowiacy wiedzą, że tam zaraz cmentarna brama. Tak, to najładniejszy na świecie, ale przecie cmentarz. Nie dla cmentarzy na świat przyszliśmy!