Około roku 1350 włoski pisarz Giovanni Boccaccio napisał przedziwną książkę. Aktualną do dziś.
Z literackiego punktu widzenia jest to dzieło o kunsztownej strukturze, napisane nie tyle słowami, co raczej mówionymi obrazami.
Il Decamerone jest zbiorem 100 nowel zgrupowanych po 10 dni, stąd włoski tytuł znaczący po grecku „Księga dziesięciu dni”. Nowele łączące się w całość są opowieściami dziesięciorga młodych kobiet i mężczyzn, którzy schronili się w pałacu w okolicach Florencji.
Przed czym się schronili? Ano przed morowym powietrzem, przed zarazą, przed pandemią morderczej i okrutnej dżumy.
Epidemie od zawsze stanowiły nieodłączny element życia ludzi, mocno wpływając na sprawy biologiczne, społeczne, gospodarcze, kulturalne no i religijne. Najstarsze istniejące zapiski dotyczące zaraz czy epidemii sięgają piętnastu wieków przed Chrystusem; zachowały się w księgach biblijnych. Podobnie było z zarazami w starożytnym Rzymie czy Atenach, o czym wiadomości czerpiemy z dzieła Tukidydesa. Tenże zaś, sam chory, mógł najlepiej opowiedzieć, co wówczas się działo. Każda cywilizacja zetknęła się z tym zjawiskiem. Epidemie budziły przerażenie, ale i ciekawość wzniecały. Jak to się dzieje, że śmierć pustoszy wielkie miasta i całe krainy? Zemsta bogów czy kara Boga wymierzona niesprawiedliwym? A może gwiazdy?
Wróćmy do 'Dekameronu". Zawiera on opis obyczajów, w których motywem zasadniczym jest erotyczna miłość traktowana wszelako z dystansem. Opowiadane przez siedem pań i trzech panów historie pomagały im zapomnieć o szalejącej wokoło morderczej zarazie. Treści opowiadań zabarwione są zmysłowością mogącą przyprawić o rumieniec niejedną ówczesną niewiastę. Dzisiaj chyba nie są niczym zaskakującym, może raczej dość naiwnym. Autor tak pisze:
„Powiem więc, że w roku od narodzenia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, tysiąc trzysta czterdziestym ósmym, w sławnym mieście Florencji, klejnot miast włoskich stanowiącym, wybuchła zaraza morowa, sprowadzona wpływem ciał niebieskich albo też słusznie przez Boga zesłana dla ukarania grzechów naszych. Mór zaczął się na kilka lat przedtem na Wschodzie i spowodował tam wielkie spustoszenia. Powoli, z miejsca na miejsce się przenosząc, zaraza do krajów zachodnich dotarła. Zopobieżenia ludzkie na nic się wobec niej nie zdały”.
Zmienić tylko datę, z Florencji nieco na północ i mamy Mediolan i całą Lombardię AD 2020. Lombardię i cały świat. I dalej czytam:
„Nie pomogło oczyszczanie miast przez ludzi do tego najętych, zakaz wprowadzania chorych do grodu, różne przestrzeżenia, co czynić należy, aby zdrowie zachować, ani też pokorne modlitwy, procesje i wszelkie pobożne modlitwy...”
Szczepień wtedy nie znali. A czy nasze okażą się skuteczne? Mam nadzieję; ze wszystkimi, także z tymi którzy nawet poza kolejką... A owych dziesięcioro, co to uciekli zarazie skrywając się w zamku... Cóż to sobie i nam opowiadają? Frywolne historyjki! I nawet duchownych osób nie oszczędzą! Co za czasy... Cóż, takie jak nasze. Duchownych osób też się nie oszczędza, gorzej, bo niektórzy z nich sami powody dają. A erotyczne historyjki z czasów Boccacia to pestka przy dzisiejszej obłędnej frywolności z błyskawicą na maseczce.
I jeszcze głos ma Boccacio:
„Ludzie gromadzili się w swoich domach, gdzie żyli odcięci od świata całego. Jadali letkie potrawy, pili powściągliwie wyborne wina i chuciom cielesnym nie folgując, czas swój na muzyce i innych dostępnych im przyjemnościach trawili dla zapomnienia o zarazie i śmierci, o których słyszeć nie chcieli...”.
Nie wymyśliliśmy właściwie nic nowego. Może tyle, że wielu już nie wytrzymuje w domach, jadą więc na narty i po wirusa. Albo bez maseczki na imprezę maskowaną jakąś niedoróbką w rządowych przestrzeżeniach. Ale tak samo po wirusa. Jeśli by nawet zawołać „raz kozie śmierć!” – to jednak dziś podtekst jest inny. Dziś raczej nihilistyczny. Wtedy fatalistyczny. A może i jeden, i drugi bluźnierczy? W roku 1559 papież umieścił "Dekameron" na opublikowanym wtenczas indeksie ksiąg zakazanych. Dlaczego? Czy tylko z tego powodu, że we frywolnej księdze autor opisał także osoby duchowne? A może dlatego, że śmiertelnie (dosłownie) poważną sprawę tak lekko potraktował? Nie wiem, nie szukałem uzasadnienia.
Czego się obawiać? Że powtórzymy błędy tamtej epoki. Nie wytrzymamy zamknięcia, zapomnimy o strachu, każdy będzie mądrzejszy od mądrych – bo ile to można się bać. Krzykniemy „raz kozie śmierć”... Ale to i tak końca nie oznacza. Kozie śmierć, jednak człowiekowi wieczność.