Odwiedziła mnie Mała. Przed wyjściem zapytała…
Znamy się z Małą już 52 lata. Śpiewała w scholi, była najmłodszą animatorką na oazie, była w naszej paczce górskich włóczęg. Odchowała sześcioro dzieci, patronuje gromadce wnuków. No i praca zawodowa. A więc Mała mnie odwiedziła, wspomnienia, relacje, opowieści – i jej, i moje. Prawie przed wyjściem zapytała: „Wujku, masz kogoś, kto by codziennie do ciebie zadzwonił? No, trzymasz się dobrze, ale któregoś dnia może nie być dobrze...”.
Jak krótki filmik mignęły mi w pamięci dwa przypadki. Staszek, ksiądz, młody, wtedy mój rówieśnik. Nowa parafia, duży stres. Kolega przejeżdżał, wstąpił. Nie, nie wstąpił, bo nikt na dzwonek nie odpowiedział. Obszedł plebanię wokoło, zajrzał przez okna i... zobaczył Staszka leżącego na podłodze. Teraz cała akcja, pomijam ją. Okazało się, że zawał serca, taki morderczy. Trzy dni na tej podłodze leżał martwy. A parafianie? Nie byli zdziwieni, że nie ma Mszy? A nie byli. Nawet nie zauważyli. On miał tę parafię odbudować. Nie zdążył zacząć...
Druga migawka. Mocno starszy proboszcz. Sam na plebanii, gospodyni dochodziła ze wsi. Po skrzypiących schodach szedł na górę, do sypialni. I tam upadł. Udar mózgu. Upadł na krzywą podłogę, z której wystawał sęk. Trafił skronią na ów sęczek. Wypłynęła krew, dużo krwi. Zamiast do mózgu, na podłogę. Rano parafianie, gdy ksiądz nie przyszedł do kościoła, podnieśli alarm, znaleźli go, pogotowie przyjechało. Skończyło się przeziębieniem...
Ocknąłem się. „To co, Wujku, masz kogoś? My też nie jesteśmy daleko... Codziennie zadzwonić, albo SMS-a wysłać. W razie czego będzie wiadomo, że trzeba pomóc”. Obiecałem, że zorganizuję to, o czym sam nie pomyślałem, choć to już osiemdziesiątka niedaleko. Obiecałem, spełniłem. „Proszę księdza, usłyszałem od przyjaciół, myśmy o czymś takim myśleli, ale nie wiedzieliśmy, jak to powiedzieć”. Od kilku dni działa.
Piszę o księżach. O sobie jako emerycie samotniku. Jesteśmy pod tym względem dość nietypową grupą. Rodzinę każdy jakąś ma, ale też każdy jest z niej jakoś wyobcowany. To ten mało spektakularny aspekt celibatu. Owszem, są domy księży emerytów. Wszelako nie każdy chce na stare lata do internatu... I ja cenię sobie swobodę organizacji życia w moim mieszkaniu na krańcu (przepraszam, na początku) Polski. Dobrze jednak wiem, że ten sam problem dotyka nie tylko księży, ale wielu starszych ludzi – rodziców, dziadków, samotnych wujków czy ciotki. Rodzina czasem bywa bezsilna. Czasem niechętna. Czasem tak daleko, że tylko telefon zostaje. A skutki emigracji...
Ogarnięcie problemu przez agendy społeczne jest bardzo trudne z wielu różnych względów. Jako ludzie i jako chrześcijanie jesteśmy daleko od rozwiązania tego problemu. Zresztą – problem społecznej pomocy był aktualny tuż po wniebowstąpieniu Jezusa. Dlatego wymyślono wtedy z natchnienia Jezusowej, jeszcze wtedy nie pisanej, Ewangelii instytucję diakonów. Odnowiona w naszych czasach, skoncentrowała się w obszarze liturgii. Dobrze, że nie tylko liturgii, ale nie jest tym, czym ją ustanowili apostołowie.
Pandemia wirusowa zatrzęsła światem. I Kościołem. Wszyscy powtarzają, że nie będzie on już tym, czym był. Pewnie o to Jezusowi chodzi, żeby Kościół się odmienił. Także, a może przede wszystkim, w pomocy człowieka człowiekowi. Ewolucja Kościoła od dni wniebowstąpienia poszła w kierunku tworzenia struktury organizacyjnej, hierarchicznej, wzorowanej na strukturach cesarstwa. Rzymskie imperium przestało istnieć, a jego pozycję zajęły struktury Kościoła. Dlatego tak trudno tłumaczyć, że jednak jest on wspólnotą. I pewnie dlatego tak łatwo – zwłaszcza młodym ludziom – od Kościoła odchodzić, a nawet oficjalnie z niego występować. Pandemia zatrzęsła strukturami tak państw, jak i Kościoła. Jeszcze nie wszystko się ujawniło, ale bez wątpienia przyjdzie czas, gdy wielkie organizmy tak państw, jak i Kościołów, muszą stać się czymś zgoła innym, niż przywykliśmy myśleć.
Formuła „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół” nie dogania definicji Kościoła jako wspólnoty. Jaki kierunek przemian? Czym ma być w naszym świecie, a według zamysłu Jezusa? Może chodzi o to, by był Wspólnotą wspólnot? Nie ja wymyśliłem to określenie, usłyszałem je na wykładzie mojego mistrza, sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Może dlatego było trochę księży (biskupów także), którzy nieprzychylnie do oaz byli nastawieni – czuli, że oto wykluwa się nowy, inny model chrześcijaństwa. Daleka droga przed nami.
Widzisz, Mała, a myśmy usiłowali wspólnotę w ramach Wspólnoty wspólnot budować choć na dwa tygodnie. Różnie się udawało. Ale idea i potrzeba została w naszych duszach. Alleluja!