Nie rozdzierać szat nad składającymi deklarację apostazji. Nie użalać się nad nimi, jakie to biedne, zbłąkane owieczki. Nie stawiać ich na baczność. Nie mówić, że to straszny grzech, bo oni tego słowa nie rozumieją.
Gdyby mnie ktoś zapytał w czasach licealnych, co to jest apostazja, wzruszyłbym ramionami. O Julianie Apostacie nic nie wiedziałem, a na co dzień problemu nie było. Hm..., czy nie było problemu... Patrząc z perspektywy prawie 60 lat pamiętam, jak były w parafii rekolekcje. Byłem takim przyuczonym organistą, proboszcz zaprosił na kolację. Rozmowa na różne tematy, także o mojej szkole. Tak, liceum, maturalna klasa. Rekolekcjonista na to: „A do ZMS-u należysz?”. Tu wyjaśnienie – ZMS to była młodzieżowa, ideologiczna przybudówka partii, zwanej robotniczą, w istocie jednak komunistyczną. „Nie, nie należę”. Popatrzył na mnie wejrzeniem człowieka wiedzącego i rzekł: „Zapisz się. Bo jak ty chcesz zdać maturę”. Poczułem się, jakbym dostał w twarz. W domu się o tym nie mówiło (rodzice bezpartyjni), w szkole każdy swoje przekonania miał, inni o nich wiedzieli, ale tej prywatności się nie tykało. Dla mnie i kilkunastu innych chłopaków i dziewczyn zapisać się do ZMS-u byłoby... Pisząc dziś, użyję słowa apostazja. Wtedy nieużywanego. Ale o to chodziło – zapisać się, to jakby wyrzec się tego, co jest bardzo moje, o czym inni wiedzieć nie muszą, ale to coś mnie wewnętrznie definiuje. Postawa rekolekcjonisty mnie zgorszyła.
To bardzo osobiste wspomnienie jest subiektywną ilustracją nie problemu apostazji, ale próbą wczucia się w sytuację człowieka, który stoi wobec dylematu „trwać – czy odejść”. Decyzję musi podjąć sam. Ale przecież nikt nie jest samotną wyspą. Żyjemy w jakimś konkretnym środowisku – i tym niewielkim, najbliższym. Ale i tym wręcz globalnym, którego wpływy na nas oddziałują. A środowisko Kościoła? Tu chyba sedno całej sprawy. Bo wydaje się, że Kościół przestał (bądź przestaje) być środowiskiem. Mówi się „wspólnota” – z czego został tylko teologiczny termin. A sam Kościół coraz podobniejszy do jakiegoś stowarzyszenia, korporacji, związku klubów. Rodzice mnie zapisali, ale ja nie jestem zainteresowany. Więc się wypisuję.
Popatrzmy, jak bardzo rozpowszechniła się zasada „wypisuję się”. Z klubu tanecznego (bo trzeba ćwiczyć). Z zespołu sportowego (bo się nie ma czasu dla siebie). Z ministranctwa (bo niedziela przerąbana). Z harcerstwa (bo trzeba drużynowego słuchać). I tak dalej, i dalej. Wypisują się z rodziny i małżeństwa. A żeby nie mieć ciągle pod górkę, to lepiej ślubu nie brać. Żadnego. Apostazja małżeńska przychodzi wtedy łatwiej i nie zostawia śladu w papierach. A dzieci? Jakoś przeżyją. Na Mikołaja kurier paczkę przywiezie.
Żyjemy w świecie wszechobecnej apostazji. Apostazja z Kościoła jest tylko jedną z wielu. I wcale nie najtrudniejszą. Tym zaś łatwiejszą, im słabsze i przelotne były dotychczasowe więzi. A co powinno te więzi tworzyć? Teolog powie, że wiara, nadzieja i miłość. A zagmatwany w sobie i świecie człowiek odpowie: Co proszę? O czym pan mówi? Jak zaczniemy tłumaczyć katechizmowymi sformułowaniami, to powtórzy się to, co miało miejsce w Atenach, gdy apostoł Paweł zaczynał głosić zmartwychwstanie Jezusa: „Jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli: Posłuchamy cię o tym innym razem. Tak Paweł ich opuścił. Niektórzy jednak przyłączyli się do niego i uwierzyli” (Dz 17,32n). I zajął się budowaniem wspólnoty. Czy raczej wielu małych wspólnot. Co łączyło tych ludzi? Jezus i jego naczelna reguła – czyli miłość.
Tego samego uczył nas sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki – Ojcem zwany. Małe wspólnoty – najpierw rekolekcyjne, potem budowane w terenie. Wspólne ideały, ale i wspólnie podejmowane różne dzieła – tu miejsce na dobroć, uczynność, wzajemną pomoc. Wszystko na fundamencie Ewangelii. Bez modlitwy i samozaparcia nie da się... To w największym skrócie. Nie wszystko było w oazie idealne, nie wszyscy byli z sercami otwartymi. Ale w takich i podobnych, inicjowanych także w innych ruchach wspólnotach wspólnot, widzę środek zaradczy ubiegający apostazję.
Czy przywódcami wspólnot nie powinni być kapłani? Gdzieniegdzie są. O jeden poziom organizacyjnie wyżej biskupi. I tu zżera nas wirus struktur urzędowych, także kosztów (nie tylko finansowych) całej administracji. Zaś nauka religii w szkołach służy raczej rozbijaniu wspólnotowego charakteru Kościoła niż pożytkowi wiary.
Nie rozdzierać szat nad składającymi deklarację apostazji. Nie użalać się nad nimi, jakie to biedne, zbłąkane owieczki. Nie stawiać ich na baczność. Nie mówić, że to straszny grzech, bo oni tego słowa nie rozumieją. Nie gorszyć słowem czy zachowaniem – jak zgorszył mnie ów rekolekcjonista. Pytać siebie, bliskich nam, co możemy zrobić, aby wspólnota wspólnot była twarzą i Kościoła, i Jezusa w świecie.
Innymi słowy: potrzebne nawrócenie chrześcijan, konieczne nawrócenie kapłanów, nieodzowne nawrócenie biskupów. Żebyśmy byli takim Kościołem, z którego żal by było odejść.