Kościół i ewangelizacja stały się instytucją. Zesztywniały, oderwały się od życia, czasem obrosły grzechem.
Rekolekcyjny sezon trwa. Przed rokiem został dość brutalnie przerwany epidemią. Jak jest tego roku? Telefon do ręki i minisonda wśród znajomych. Nie żadne statystyczne badania – ale tak po prostu, co słychać na ten temat. W Polsce. Rekolekcji różnych prowadziłem wiele. Pierwsze to w Krościenku, współprowadzone jeszcze z ojcem Blachnickim. Potem były wioski, miasta, katedry i drewniane kościółki pełne górali i ich wiary. Ale nie o sobie mi pisać. Co najwyżej zaznaczyć, że znam temat. Od kilku lat wycofałem się – nie chcę odpowiadać na pytania, które stawialiśmy 60 lat temu...
Pytałem: jak u was tego roku z rekolekcjami? Nie księży, tylko świeckich, no i jedna zakonnica się nawinęła. Generalnie wszędzie rekolekcje są, albo jeszcze będą w najbliższym czasie. Czasem okrojone, czasem wzbogacone transmisjami. Z powszechnością rekolekcyjnego zwyczaju, praktyki, może i mody, a na pewno przyzwyczajenia proboszczów oraz parafian nawet pandemiczne warunki sobie nie poradziły. Rekolekcje są! Na żaden wyjątek nie trafiłem. Przyznaję, że zaskoczyło mnie to. A z drugiej – zbudowało. Widać, że w odczuciu proboszczów gra warta jest świeczki. Bo rekolekcje to trochę kłopotu. I w kościele, i na plebanii.
To marginesowe sprawy. Zasadniczy jest tok rekolekcji, tak – nie tylko tematyka, ale ich tok. Wiele elementów na to się składa. Tematyka narzucona programem ogólnopolskim bądź diecezjalnym. Umyślona przez proboszcza bądź przywieziona przez rekolekcjonistę... Czasem sprawa albo nie jest wprost podnoszona, rekolekcjonista „robi swoje” i już. Albo wszystkim sugestiom proboszcza przyklaskuje, żeby i tak zrobić po swojemu. Tak lekko o tym piszę, a sprawa jest poważna. I myślę, że oczywista dla duszpasterzy. Rekolekcje takie, jak się pamięta z własnych, jeszcze ministranckich czasów, są zabytkowym elementem parafialnego niezbędnika. Nieraz proboszcz chciałby inaczej. „Ale, chłopie, co ty chcesz inaczej?” – usłyszałem. Ale później widziałem i słyszałem jak mi się rekolekcjonista gimnastykuje, żeby choć w części to „inaczej” się objawiło.
Co wydaje się szczególnie ważne? Wiązanie tematyki z biblijnymi czytaniami. Oczywiste? Wcale nie. W niedziele czytania obowiązują z lekcjonarza bieżącego. Ale w dni powszednie można korzystać z dobranych tematycznie tekstów, które poprowadzą słuchaczy przez kolejne dni. To wymaga wysiłku jeszcze przed rekolekcjami, aby zharmonizować całość. Niewielu tak robi.
Inna sprawa to tak zwane nauki stanowe. Dzieci, młodzież, kobiety, mężczyźni – albo jakoś inaczej. Jednak wachlarz problemów stawianych przez codzienność nie wpasowuje się zbyt łatwo w biblijny fundament. Powtórzę: jest to możliwe, ale wymaga wysiłku. Nieraz w ogromnych świątyniach brakuje tego podstawowego, wzrokowego kontaktu rekolekcjonisty z uczestnikami. Tak miałem w katedrach katowickiej i świdnickiej. O ileż łatwiej w małych, kameralnych przestrzeniach (np. w Małem Cichem), gdzie rekolekcjonista ma kontakt twarzą w twarz z parafianami, a siedzące na schodku dziecko ostrożnie pociąga za stułę. Jak te techniczne uwarunkowania i budowane na nich treściowe przesłanie upakować w jedną, konieczną potrzebę sformatowania rekolekcji na czasy współczesne, trudne, skomplikowane?
Siedem stuleci temu zaczęli się gromadzić ludzie wielkiej a zarazem prostej wiary, porwani ideałami ewangelii „przetłumaczonej” na codzienny język ówczesnego świata. To był ruch, potem zakon franciszkański. Zyskali papieską aprobatę. To była rewolucja i początek ogromnego dzieła, które dziś nazwalibyśmy i ewangelizacją, i rekolekcjami. Papież im pobłogosławił. Ale walczyli z nimi proboszczowie. Bracia wyciągali ludzi z parafialnych kościołów, budowali klasztory ubogie i proste, ze skromnymi kościółkami w jednym obejściu. Przemawiali swoim życiem – wspólnym, zwyczajnym, ubogim. I słowem przemawiali. Taka była kolejność: najpierw życie, potem słowo. Czas zrobił swoje, tamtych wzorców dziś nie ma. Kościół i ewangelizacja stały się instytucją. Zesztywniały, oderwały się od życia, czasem obrosły grzechem. Ruch rekolekcyjny stał się czymś innym niż jego prawzór sprzed wieków. Tamto nie wróci. Byle z tego ruchu nie uczynić przemysłu.
Czy sięgać po techniczne nowinki w postaci internetowych transmisji bądź rekolekcyjnych interaktywnych spotkań? Jedno i drugie, jak wynika z mojej sondy, w jakiejś tam mierze już jest stosowane w Polsce. Na ile wierni są do tego przygotowani, na ile zaś rekolekcjoniści? Wskutek doświadczeń pandemijnych rośnie tak liczba ludzi umiejących korzystać z informatycznych nowinek, jak i duszpasterzy umiejących (i chcących!) nimi się posługiwać. Czy to wszystko?
Bynajmniej. Kilkoro moich rozmówców dorzuciło oczekiwanie, prawie dosłownie powtórzone: „żeby tylko było kogo słuchać”. Te słowa dedykuję i sobie samemu, i wszystkim moim braciom (a siostrom nie?) rekolekcjonistom.