Póki co, zastanawiać się musimy nad świętowaniem dociśnięci butem pandemii. To pewnie będzie trudne. Ale trudniejsze - prędzej czy później - też przyjdzie.
Gotowi? Ale na co? Na święta! Z wykrzyknikiem, bo to przecież radość. Choćby tylko ta z kartek świątecznych: "Wesołego Alleluja!". Już kilka lat temu pani z poczty mówiła, że kartek z życzeniami z roku na rok mniej. Wie, co mówi - tyle lat w okienku. Ja też mniej kartek dostaję. Wszelako... Wszelako są SMS-y, MMS-y, e-maile i różne inne sposoby. Gdyby tak zsumować te wirtualne życzenia, pewnie przerosłyby liczbę papierowych kartek. I to może cieszyć.
Choć od zawsze czułem jakiś niedosyt. Nie ilościowy, a treściowy. Kartka taka niewielkanocna - ot, jakieś gałązki, jajko, jakaś owieczka czy baranek na tle przeraźliwie zielonej trawy i spinający wszystko tekst: "Wesołych Świąt!". Niby wszystkie graficzne elementy związane ze zmartwychwstaniem, ale całość taka jakaś beztreściowa. A te kartki z postacią Pana Jezusa z chorągiewką takie zwykle kiczowate, że jak mawiał dziadek Muża z Helu: "doch to nie je do widzenio". A i to, co nadawca z całym sercem pisał, często było ni do ładu, ni do składu. Tyle że podobna ułomność nieraz towarzyszy życzeniom na drodze cyfrowej posyłanym.
Czyżbym był wrogiem składania i wysyłania wzajemnych życzeń? Broń, Boże! Martwi mnie tylko ta dość powszechna miałkość rozumienia wiary i jej wyrażania. A jest to nie tylko i nie tyle okołoświąteczny problem. To jakiś znaczący niedostatek dotykający szerokich kręgów ludzi jednak wierzących, nawet głęboko wierzących, ale niepotrafiących o swojej wierze mówić, a pewnie nawet myśleć. Pokolenie tych, co to już naukę religii mieli w szkole, a więc z definicji usystematyzowaną programowo, tego problemu mieć nie powinno. A ma. Co zostało niedopięte?
Kartki z życzeniami wysyłali też ludzie do kościoła niechodzący. Celowo używam tego obiegowego określenia, bo nie mam podstaw, by ich ocenić jako niewierzących. Tym bardziej że życzą mi wesołych świąt. A że do kościoła nie chodzą, to wiem skądinąd, nie z życzeń przecie. Czy wysyłają życzenia podobnym sobie? Nie wiem, przecie ich pytał nie będę. Domysłów snuć nie lubię, bo wiem, że bywają nietrafione. A zresztą - czy trzeba nam o bliskich wiedzieć wszystko? Przy świątecznej okazji najważniejsze, że kojarzą świąteczny czas - jakkolwiek sami by święta przeżywali. A po drugie - skoro życzą radości i czego tam jeszcze, to znaczy, że nie tylko pamiętają, ale wiedzą, że świąteczny czas jest i mnie, i im samym podobnie bliski.
Takich krzyżujących się ze sobą dróg pomiędzy ludźmi bliskimi sobie jest wiele. Bardzo różne bywają te drogi. A i niejednakowo głębokie. Można z przekonaniem powiedzieć, że nauczyliśmy się z tym żyć. Z tym, że nie jesteśmy jednacy. Powiem więcej - różnice wiary, jej głębi, nawet niewiary nie są tymi najbardziej nas dzielącymi. Ot, chociażby różnica zamożności. Jeden brat jeździ superfurą i ma zacną willę w górach, a drugi jeździ wysłużonym golfem i mieszka w prozaicznym deskowcu. To potrafi tworzyć bariery nie do pokonania. Nie musi tak być, wszelako bywa. Czy można zatem twierdzić, że zamożność ma rangę większą niż wiara? Cóż, na pewno nie jest to oczywiste, wszelako i tak bywa. Wtedy nawet zwykła kartka z życzeniami (albo jej brak...) może coś znaczyć.
Wspomnę o czymś, czego jeszcze nie doświadczamy, ale kto wie, kiedy się to objawi. Siostra (a może kuzynka) przywiozła sobie z Londynu męża muzułmanina. Właściwie to on ją przywiózł, przecież mężczyzna. Na święta? Na jakie? Na chrześcijańskie święta. Jest problem? Może, póki co, rzadko spotykany, ale patrząc na pogłębione wymieszanie ludzi w krajach zachodnich, wydaje się to nieuniknione. Widziałem podobny przypadek w jednej parafii. Tyle że on był urodzonym już w Europie Turkiem, ślub mieli katolicki i w ogóle był to człowiek bardzo otwarty. Czy jednak wierzący? Za tą i podobnymi sytuacjami kryje się wiele niewiadomych. Sprawy będą się nasilać w nadchodzących latach. I to już nie będzie wybrzydzanie na widok kiczowatych kartek świątecznych, to będą coraz trudniejsze pytania stawiane przez życie, przez innych ludzi... Bóg też będzie pytał...
Jego pytania nie będą na poziomie "co lepiej", ale w obszarze zadania: "Jak chcesz mnie szukać i pod jakim imieniem? Gdzie chcesz mnie znaleźć? W pojedynkę szukasz czy z rodziną?". A pewnie będą pytania trudniejsze, których nie jesteśmy w stanie sobie dzisiaj wyobrazić. Będą to pytania z perspektywy budowania wśród ludzi - Bożych dzieci - jednej, niepodzielnej, wielkiej rodziny. Przez zwycięstwo Jezusa, przez zmartwychwstanie, ale nie w ciasnocie naszych dzisiejszych ograniczeń. Czy jesteśmy na to gotowi?
Póki co, zastanawiać się musimy nad świętowaniem dociśnięci butem pandemii. To pewnie będzie trudne. Ale trudniejsze - prędzej czy później - też przyjdzie... Gotowi?