Moja dawna parafianka - współpracowaliśmy w ruchu oazowym - pokazuje mi zdjęcie. Tłumek w różnym wieku.
Czym jest życie? Właściwie każdy wie, czym jest. Ale jak je zdefiniować krótko i zwięźle? Budzi się życie na wiosnę... Zieleni się górski las za moim oknem. Nie tylko zieleni - wiele drzew okryło się białym kwieciem. To nie tylko obudzone życie, ale zaczątek kolejnych pokoleń życia owych drzew, łąkowych kwiatów. Śpiewają ptaki - mówimy, że cieszą się życiem. A na trawniku pod oknem tato kos coś łupie i tym czymś karmi swoją całkiem już dużą pociechę z rozdziawionym dziobem. Życie. Po drugiej stronie ulicy młoda mama z podskakującym dzieckiem za rączkę i z drugim, jeszcze nieurodzonym, ale widocznym w maminych kształtach - to dziś raczej rzadki widok. Można by dalej snuć ten wątek przejawów, poziomów, rodzajów życia. Ale tak trudno zamknąć to w jednej definicji.
Moja dawna parafianka - współpracowaliśmy w ruchu oazowym - pokazuje mi zdjęcie. Tłumek w różnym wieku. "Wiesz" - mówi - "to nasze dzieci, zięciowie, synowe, no i wnuki. Jak na razie razem 26!". Wykrzyknik ma tu zastąpić jej ton pełen radości i dumy. I chyba taka kolejność - najpierw radość, potem duma. A pokolenie będzie rosło dalej, wątpliwości nie mam. A przecież... nie tylko radość bywa odpowiedzią na życie. Czasem nienawiść.
Bo jak nazwać to, o czym ostatnio częściej i w wymiarze niepojętym słyszymy? Zabójstwa, morderstwa, okrucieństwo. Wiem, zawsze, od wieków, tak się działo. Mogliśmy jednak mieć poczucie, że wraz z cywilizacją naszego świata poszanowanie życia ludzkiego staje się większe. Ufamy systemom bezpieczeństwa - jest policja, jest monitoring, jest zapewniona obecność i pomoc psychologów. Życie wydaje się zabezpieczone i otoczone troską. Co prawda, z jednym wyjątkiem - życie dzieci nieurodzonych wciąż nie cieszy się pełnią praw życia. To oddzielny temat tworzący niejasny klimat wokół życia.
Nasila się lekceważenie życia w wielu obszarach cywilizacyjnych. I tak: liczba ofiar wypadków drogowych dramatycznie rośnie. Życie własne i drugich tak często jest wystawiane na ryzyko w sporcie, w turystyce, w podróżach, w różnych dziedzinach - modne dziś słowo - ekstremalnych. W bezmyślnym szarżowaniu także. Narażanie życia jest traktowane na równi albo i bardziej lekceważąco niż inne czynniki ryzyka. A usprawiedliwienia tego typu ryzykownych zachowań nie wypływają ani z potrzeby, ani z konieczności. Rozsądek do lombardu zanieśli.
Czy drogowy wariat, czy lawinowy ryzykant, czy ekstremalny wyczynowiec deklarują się jako wrogowie życia własnego i cudzego? Nie. Czy przynajmniej biorą na serio zagrożenie życia swojego i innych ludzi? Patrząc na scenę dziejących się wydarzeń, śmiem zaprzeczyć i powiedzieć: nie biorą pod uwagę nawet tego. Czy zatem można przyjąć, że życie (własne i drugich) nie ma dla nich znaczenia? Jeśli życie nie ma znaczenia, to co ma?
A i to nie jest skrajna perspektywa problemu odrzucenia daru życia. Kuchenne noże zmieniły przeznaczenie. Czyżby musiało być "pozwolenie na nóż"? Ten zaś może zwrócony zostać także przeciw samemu sobie. Samobójstw nie tylko nie ubyło, ale zda się ich być więcej. Najdramatyczniejsze zaś jest to, że dowiadujemy się o tak zwanych "samobójstwach rozszerzonych". Ktoś nie wytrzymuje naporu życia i, przerywając swoje, najpierw przekreśla życie najbliższych - nieraz własnych dzieci, które w takiej sytuacji są zupełnie bezradne i bezsilne. Tragedia niesamowita... Tu już nawet zawodzi kategoria grzechu i zbrodni. To ucieleśnienie piekła w całej jego rozciągłości.
Historia zna przypadki tragicznych wydarzeń, w których chodziło o to, by dzieci nie doznały niewoli albo innego bezgranicznego cierpienia. Śmierć całej rodziny też była piekłem. Ale to, o czym się słyszy za naszych dni, jest dramatem o tyle straszniejszym, że niesie w sobie zaprzeczenie wszelkiej wartości. Zostają złość, nienawiść, destrukcja.
I co my na to? My, ludzie naszego pokolenia, naszych dumnych czasów. Co na to my, chrześcijanie, ponoć twórcy, a przynajmniej współtwórcy świata, w którym piekło jest możliwe? Jaki jest nasz wpływ na kształt tego świata? Nie mamy z czego być dumni. Jako wyznawcy Chrystusa - skłóceni. Zajęci sprawnym funkcjonowaniem instytucji Kościoła. Mnożący kolejne formy pobożności, modlitwy, uroczystości. Ustawiający na pozycji wrogów ludzi, którzy pomocy potrzebują. Dłuższa jest lista niechlubnych rysów naszej wspólnoty. I zbyt szeroki wachlarz szczegółów w każdym ze wspomnianych problemów. Zgubiliśmy się w tym wszystkim. A tymczasem niewiele potrzeba, a może tylko jednego, by życie odkryć na nowo: żywej wiary i spokojnej miłości (por. Łk 10,41n).