Możemy mieć nadzieję na to, że tony plastiku i palnej substancji będą się zmniejszały, a razem z topniejącą pokazowością i pokusa pychy choć nieco się umniejszy.
Cmentarze - czym są? Miejscem pochówku tego, co zostało po człowieku. Zostały prochy, została pamięć. Non omnis moriar... - to zdanie z pieśni starożytnego poety rzymskiego Horacego. "Nie wszystek umrę" lub inaczej "nie umrę bez reszty". Będę trwać w moich pieśniach i poematach. Chrześcijanie chętnie wracali do tych słów, choć inną treść w nie wkładali - mianowicie przekonanie o nieśmiertelności człowieka. Nie tej bajecznej czy mitycznej, ale tej skupiającej się na tajemniczym i pustym grobie Jezusa w Jerozolimie. W tej perspektywie śmierć okazuje się tylko progiem życia. A życie - przedziwnym darem. Zatem - cmentarze czym są? Materialnym znakiem życia trwającego mimo śmierci.
Znałem kogoś, blisko znałem, co to gadał "łopatą w plecy i do piachu". Rodzina uszanowała jego wolę, ciało skremowali. Gdy jeszcze chodził po tym świecie, przyjeżdżał na Wszystkich Świętych (tej nazwy używał) na grób babci, później także rodziców. Ciekawe, co wypełniało jego myśli, jego duszę, jego pamięć, gdy jako jeden z tłumu pamiętających stał przy grobach bliskich. Nie wiem. A że natura nie znosi pustki, coś musiało jego myśli, uczucia, wspomnienia wypełniać. Podejrzewam, że wspomniane hasło o piachu i łopacie było bardziej na użytek zewnętrzny niż jego rzeczywistym przeświadczeniem.
Przed kilku dniami pojechałem na "swoje" groby. Z narzędziami do porządkowania i mycia, z kupionymi po drodze akcesoriami. Spis miałem zamknięty, by nie przesadzić. Ale i tak się okazało, że duuużo więcej zapłaciłem niż przed dwoma laty (bo rok temu była pandemia). A sklep... Toż to nie sklep, to hurtownia raczej, choć takich detalicznych jak ja całe tłumy. Miłe panie prowadzą mnie wedle mojego "zamówienia". Oczopląsu można dostać, w głowie się mąci, ludzie układni, nikt się nie pcha, nikt nie kłóci. Spokojnie jak na cmentarzu. Bo też to jest jakaś przedcmentarna świątynia. Nikt składki do koszyczka nie zbierał i "Bóg zapłać" nie mówił. Wszelako przed wyjściem była kasa. Towar podlegał stosownej opłacie (plus VAT). Wypominki z Mszą wychodzą zdecydowanie taniej. Tak patrzyłem na to wszystko... Jakaś szczególnego rodzaju "liturgia". A skoro liturgia, to hale hurtowni można porównać do świątyni. Nie, nie piszę tego z przekąsem. Tym mniej z zazdrością wiejskiego proboszcza (na emeryturze). To też jest potrzebne i korzystam z tego.
Niemniej jednak rodzi się pytanie - tyleż samo pod adresem owych sklepów i hurtowni zaduszkowych, co i pod adresem świątyń religijnych. Pytanie o proporcje tego, co istotne, ważne i nawet święte, oraz tego, co jest wypływem naszej zewnętrzności, potrzeby dorównania - ba! - prześcignięcia innych. Oczywiście w obu rodzajach świątyń o innego rodzaju sprawy chodzi, ale i tu, i tam odnajdujemy ten sam zwyczajnie ludzki, wspólny plan: pokazać się i co najmniej dorównać innym.
Przy wejściu na cmentarz dostrzegłem taki plakacik: płonący znicz i tekst: "Jeden wystarczy i modlitwa". To prawda. Ale... Po jednym od mamy i taty, od Antosia i Oli, od babci, od rodzeństwa... I już mamy pięć zniczy. Nie mówiąc o tym, że taki mały, nierzucający się w oczy plakacik nie zatrzyma naszej zaduszkowej tradycji. A ochrona środowiska - to by też powinno być wzięte pod uwagę. Oj, zaczynam zrzędzić... Wiem, że felietonem świata nie odmienię, ale warto o tym napomknąć, by inni, myślący podobnie, nie czuli się gorsi, także by dodać odwagi każdemu, kto widzi problem przesady w różnych zresztą dziedzinach naszej codzienności.
Wpisałem w wyszukiwarce frazę: "Jeden znicz wystarczy". Tyle stron się znalazło! A więc tylu ludzi doszło do podobnej konkluzji. Zmian tak od razu nie zauważymy, takie akcje dojrzewają powoli, latami. Lecz skoro problem został dostrzeżony nie przez jednego, a przez wielu, to nadzieję mieć możemy. Nadzieję na to, że tony plastiku i palnej substancji będą się zmniejszały, a razem z topniejącą pokazowością i pokusa pychy choć nieco się umniejszy. Z drugiej strony proboszczom będzie łatwiej przy świątecznej dekoracji kościoła, a pretensjonalna wystawność, zwykle nielicząca się z kosztami, ulegnie jakiemuś stonowaniu.
Pokolenia odchodzą. Cmentarze trwają - niektóre stały się nekropoliami na skalę czasem lokalną, czasem narodową. Trudno sobie wyobrazić Warszawę bez Powązek, Kraków bez Rakowickiego, Lwów bez Łyczakowskiego, a Wilno bez Rossy... Ale wielkość tych i setek innych cmentarzy nie liczbą zniczy, plastikowych dekoracji i nawet pięknem pomników się mierzy. A czym? Wielkością Ludzi, na których grobach stanęły. Dlatego nie tylko w Zaduszki, ale przez cały rok warto dzieci prowadzić na cmentarze, do grobów nie tylko bliskich krewnych, ale do grobów i mogił wielkich Polaków - znanych i lokalnych. Prowadzić i mówić o pokoleniach, które odchodzą. Mam takie zdjęcie - przy grobie piątka dzieci, stoją "na baczność", najmłodszy z drewnianym pałaszem. Trzymają wartę przy grobie Marii Piłsudskiej (gdzie złożono także serce Józefa, jej syna). Inne zdjęcie tychże dzieci przy grobie "Inki" Siedzikówny. Mama prowadzi dzieci słowem i historią. Bo pokolenia odchodzą, a przychodzące muszą się odnaleźć w tym pochodzie wieków. Jeśli się nie odnajdą, staną się jak oset na stepie.
Znicz zapal jeden, ale prowadź do grobów i do pamięci o tych, co już odeszli.