Gdzie jest mój dom?

Gadania, symboliki, małostkowości, miałkości postaw jest zbyt wiele. Takie chrześcijaństwo budzi sprzeciw. Takim chrześcijaństwem wspólnego domu nie zbudujemy.

Nie pamiętam, czy już nie było takiego tytułu. A pytam na kilka dni przed świętem Niepodległości. Naszły mnie wewnętrzne rozterki, że ja właściwie domu nie mam. Zaczęło się od tego, że wreszcie udało mi się dotrzeć do fundacji opiekującej się cmentarzem Obrońców Lwowa. Mam tam aż dwa groby… Dziadka Antoniego (umarł na początku lipca 1939 roku – i to był ostatni pogrzeb na tym cmentarzu). Drugi grób – to żołnierska mogiła mojego stryja, podporucznika Mariana, dowódcy odcinka, zginął w 1920 pod Milatynem. Wspomnę resztę rodziny: Tadeusz, Adam, Kazimierz zakatowany na Łąckiego. Oni nie mają grobów. Mój Tato jako piętnastolatek uciekł z domu, by zaciągnąć się do wojska. Ranny w roku 1920.

Lwów… Idąc ulicą Piekarską, przed cmentarzem można skręcić do kompleksu Unwersytetu Medycznego… To właśnie tam przyszedłem na świat w grudniu 1944 roku. Stryj Kazimierz na Łąckiego dogorywał. Dwie ciocie (Stefania zwana Fullą i Zofia), czekały na wywózkę na Sybir. Patriotyczny rodowód. Wszelako dziadek mojego taty po polsku nie mówił, tylko po czesku i „austriacku”. Ciocia Fulla, gdy sowieci do Lwowa wkroczyli, siadła do fortepianu i w kółko, jak oszalała grała „Jeszcze Polska nie zginęła!” Aż sił brakło.

Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie, gdzie jest mój dom. Trzeba by wskazać i na Lwów, i na Podkarpacie, i na Śląsk (z tłem i polskim, i niemieckim). A geograficznie! Ileż to było adresów? I tych rodzinnych. I tych wynikających z biskupiego dekretu. Czegoś mi w życiu niedostaje, bo czegoś było za dużo. Ilu jest takich jak ja? Mnóstwo. Wielu już odeszło z tej ziemi – swojej i nieswojej.

Chciałoby się mieć takie wspólne, ojczyźniane święto. Był kiedyś 22. dzień lipca. Podśmiewaliśmy się, że to „świętego pekawuena” (młodsi nie kojarzą, zapytać się dziadka). W młodości lipiec zwykle spędzałem w Helu i owego lipcowego dnia wieczorem biegłem na uroczystą odprawę wart. Kompanie marynarzy, lotników, piechoty i czego tam jeszcze, a najważniejszy z każdą kompanią był pies bezbłędnie reagujący na komendy dowódcy. To było fajne, ale na zasadzie dobrego widowiska bez wspólnie przeżywanej treści. Dziś nawet tego nie ma.

A „Marsz Niepodległości”? Nie ma niepodległości bez jedności! Już sama nazwa w kontekście politycznych awantur traci sens. I tak się wydaje, jakby miało być tylko gorzej. No bo jeśli ci zacietrzewieni gotowi wszystko burzyć, to przecie nie może być inaczej. Najbardziej dramatyczne jest to, że nawet widmo wojny zwanej hybrydową nie jest w stanie ich otrzeźwić. Ale oni się historii w podstawówce nie uczyli, a w liceum to wcale, nie wiedzą więc, że wszystkie wojny świata hybrydowo się zaczynały, choć takiej nazwy nie używano. Z tego wynika zasada „vis pacem, para bellum” – nie będę tłumaczył, w moich czasach licealnych trzeba było znać takie podstawowe starożytne reguły i powiedzenia w oryginale oraz umieć je oddać po polsku. O tempora, o mores!

Zatem – gdzie jest mój dom? Życie uczy, że ludzkie problemy i pytania nie dotykają kogoś jednego. Zatem i moje pytanie jest bez wątpienia problemem bardzo wielu ludzi żyjących w tym samym świecie, dziedziczących powojenny, przesiedleńczy, a także pokomunistyczny balast. Trzeba by się jakoś skrzyknąć, może najpierw odnaleźć w tłumie? W imię wspomnień i tęsknoty za tym, co było i już nie wróci? Bezsens. Wspomnienia i tęsknota zostaną, ale nie będą siłą napędową nowego. Wspomnienia i tęsknota nie, ale historia tak. Historia, która jest odkrywaniem na nowo wartości, sił, oczekiwań, które w ludziach są zapisane realniej niż wspomnienia, głębiej niż tęsknoty.

Nam chodzi o budowanie więzi ewangelicznych. Nie tylko na dekalogu opartych, ale na ośmiu błogosławieństwach. To budowanie musi być odważne, szalenie konsekwentne, wyrażające się w czynach, programach, społecznych więzach. Gadania, symboliki, małostkowości, miałkości postaw jest zbyt wiele. Takie chrześcijaństwo budzi sprzeciw. Takim chrześcijaństwem wspólnego domu nie zbudujemy. Ani tego rodzinnego, ani tego wspólnego – któremu Polska na imię. I nie wolno pomieniać istoty rzeczy z narzędziami jej odnajdywania. Istotą rzeczy jest prawda – a nie tuba wiadomościami bombardująca otoczenie. Istotą jest miłość – a nie przewrotne posługiwanie się dobrem. Istotą jest radość – a nie ubieranie się w błazeński strój i pozę. Istotą jest wiara, wiara w Boga – a nie w perfekcyjność struktury. Istotą jest nadzieja – a nie jakieś mętne oczekiwania czy jeszcze mętniejsze programy. Istotą jest pokora w służeniu człowiekowi – a nie udawanie i obłuda.

Pisałem wyżej: „Życie uczy, że ludzkie problemy i pytania nie dotykają kogoś jednego. Zatem i moje pytanie…” Podtrzymuję tezę, że nikt nie może swoich problemów, ale także zachowań, reakcji uważać wyłącznie za swoje, jakoby on jeden coś przeżywał. Jeśli zatem marzy mi się to, o czym piszę, to mogę się spodziewać, z całą mocą mogę się spodziewać, że ludzi, którym marzą się takie same postawy, jest więcej, w skali kraju – miliony. Skrzyknęli się tacy i owi – niektórzy całkiem niedawno. Dlaczegóż my nie potrafimy się skrzyknąć, aby dobro, rozsądek, prawda i wiele, wiele więcej nas łączyło i Niepodległość Rzeczypospolitej budowało? My – zdroworozsądkowi Polacy z ewangelią jako konstytucją.

Czyżby zachęta do tworzenia nowej partii politycznej? Bynajmniej. Termin „partia” od łacińskiego „pars, partis”, co znaczy część. Rozdrobnienia aż za dużo. Bardziej potrzebna odwaga, wyrazistość słów i społecznych postaw wobec współobywateli, Polaków wobec Polaków, ludzi wobec ludzi… Odwaga i stanowczość w manifestowaniu swoich przekonań. Niepodległość poszczególnych obywateli składająca się na Niepodległość Rzeczpospolitej

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: