Niezabliźnione rany wszystkich manipulacji ziemią i ludźmi wciąż widać
Panta rhei kai ouden menei – Wszystko płynie i nic nie trwa – orzekł starożytny Heraklit. Byłem ostatnio na dwóch jubileuszach – 250 i 300 lat kościołów. Tych aktualnych, z wieżą wskazującą niebo i wciąż służących ludziom. W jednym byłem 40 lat temu proboszczem, w drugim 50 lat temu świeżo wyświęconym wikarym. W międzyczasie tak przelotnie zaglądnąłem do nich, nawet jakieś tam kazanie czy prelekcję miałem. Ale to bez wrażenia zostało.
Jubileusze z całą oprawą i szczególnym natłokiem parafian nastrajają jednak inaczej. Spotkałem ludzi sprzed dziesięcioleci. Niektóre „dzieci” są już dziś po sześćdziesiątce, niektóre z imienia zapamiętane i z nazwiska. I z jakichś tam wydarzeń sprzed owych minionych lat. „Wujek!” – woła statecznie wyglądająca dama. Głos z innej strony: „Wujciu, to ja” – wiem, przecież się nie zmieniłaś. No tak, poznałem – może bardziej sercem niż oczyma, ale jednak.
Wieczorem dostałem MMS-a ze zdjęciem. Jakiś taki mały księżyna, sutanna z fioletowymi guzikami, coś zapisuje w telefonie… Przecież to ja! Niemożliwe. Możliwe. W tamtym tygodniu byłem u Ewy, żeby mi sutannę nieco skróciła, przydeptywałem ją sobie. To przecież ilustracja tej starożytnej maksymy: panta rhei – wszystko płynie. No, a przy samochodzie torba z zaopatrzeniem mojej starokawalerskiej kuchni. To Mała z mężem. Coś ta broda taka szpakowata, nie uważasz?... – mówię.
Byłby cały zeszyt wspomnień, szkicownik portretów, a nawet piosenek – choćby tej o pasaniu kóz… Ale dziś nasuwa się inny zgoła wątek. Jeden jubileusz dział się w Kietrzu, drugi w Nysie. Diecezja opolska. Zatem – Śląsk. No tak, ale… Kościół w Nysie zbudowany został z funduszy państwa pruskiego, gdy rozebrano poprzednią świątynię, która przeszkadzała w budowie fortyfikacji. I tak po prawdzie fundatorem był król pruski Fryderyk II. Potem działy się wszystkie historyczne perypetie, to inny już temat. Dopiero po II wojnie światowej, czyli po roku 1945, wraz z pozostałymi ziemiami Nysa została objęta granicami Polski. Tyle, że równocześnie prawie w całości wymienili się – czy raczej wymieniono wszystkich mieszkańców tych ziem. Z językiem, z tradycjami (a raczej już bez tradycji), z tymczasowością ludzi zwanych szyderczo repatriantami. Bo oni (ja też) byli ekspatriantami. Co zostało i dalej trwało? Kościoły! Nie tylko, wiem, ale to właśnie kościoły są przedmiotem naszej refleksji.
Drugi jubileuszowy kościół wznosi się w Kietrzu, przy samej nieomal granicy państwa. Aliści… Aliści i sam Kietrz, pobliskie Głubczyce i cała okolica po Kietlice włącznie to historyczne ziemie Moraw! Do niedawna formalnie przynależały do diecezji ołomunieckiej, której tereny sięgały aż po Biskupią Kopę – co w roku 1229 potwierdził papież Grzegorz IX. Granice wpływów i państwowej władzy zmieniały się w szczegółach wiele razy. Język w użyciu był niegdyś morawski, później coraz szerzej niemiecki w swej sudeckiej odmianie. W Kietrzu swego czasu rezydował komisarz biskupów z Ołomuńca, państwo było pruskie, lecz cesarstwo także austriackie. Ślady tego do dziś są widoczne. Widoczne, ale mało znane, zwłaszcza z perspektywy ogólnopolskiej. Rdzennej, morawskiej ludności nie ma tutaj, jest nieco Morawian w niektórych wioskach. W nazwie miejscowości dodano kiedyś określenie „Śląski”, teraz jest tylko Kietrz. A Śląsk zaczyna się za miedzą. Co zostało ze starej tradycji? Nawet ogromne budowle fabryki dywanów zostały zrównane z ziemią. Ale kościół parafialny trwa, służąc potomkom tych, co to „zza Buga” zostali przywiezieni. I tęsknili za odebraną im ojcowizną. Pamiętam kolędę sprzed lat pięćdziesięciu. W rozmowie zachęcam dziadka (określenie adekwatne do jego wyglądu), by zadbał o dom, o dach – bo widać, że woda leje się do środka. Wysłuchał, pokiwał głową i takim wschodnim, śpiewnym akcentem odparł: „Ta księżulek młodziutki, księżulek Podola nie pamięta”.
Wiele w tej części Polski – od Kietrza po graniczną rzekę Nysę Łużycką na zachodzie – zmieniło się. Ale niezabliźnione rany wszystkich manipulacji ziemią i ludźmi wciąż widać. Nas, katolików może szczególnie cieszyć to, że świątynie – i te skromne, wiejskie, i te monumentalne dzieła sztuki i mistyki – nie tylko trwają, ale są pomnikami wiary łączącej pokolenia i narody.