Najbiedniejsze w biedzie świata są dzieci.
Skończyła się Msza naszej grupy pielgrzymiej w Grocie Narodzenia, oczywiście, w Betlejem. Wychodzimy, przewodnik pogania, w mrocznym wnętrzu bazyliki błyszczą ogromne słupy światła przecinające obłoki kadzideł i snującej się nad niezliczonymi oliwnymi lampkami mgiełki! Fotograf nie może tego minąć. Szybko, zdając się na automatykę aparatu, kilka ujęć. Chwila. Wystarczająco długa, by zgubić grupę. Wiem, że mieliśmy pójść do Groty Mlecznej. Z grubsza wiem, w którą stronę. Aliści po drodze… Droga, właściwie takie przejście pomiędzy różnymi elementami zalegającego tam chaosu. Na kamieniu, to pewnie resztki jakiegoś budynku, siedzi młoda, bardzo młoda dziewczyna. Jakoś tam przyodziana, podtrzymuje dziecko, takiego malutkiego niemowlaka, który karmi się mlekiem mamy. Ale traf! Przecież idę do Mlecznej Groty! Tam, gdzie Maryja z Józefem zatrzymali się na chwilę, bo malutki Jezus pewnie głód poczuł i zapłakał…
Nie, zdjęcia nie zrobiłem. Stara szkoła reporterska – pewnych rzeczy się nie fotografuje. Przecież ta młodziutka mama jest w sytuacji trudnej, na tle otoczenia wyróżnia się tylko swoim biednym okryciem, z malutkim dzieckiem, które zapłakało i to ciszej niż Jezus w noc ucieczki. Pewnie bała się tylko jednego: mleka może w jej piersi braknąć… Takich scen się nie fotografuje, a zdjęcie i tak nie opowie wszystkiego. Poleciałem dalej. W pamięci zobaczyłem obraz sprzed lat, kiedy to w dobrze urządzonym mieście, w Damaszku, na podobną scenę trafiłem. Młoda kobieta przysiadła na krawężniku, obok suną samochody i człapią osły, a ona karmi swoją pociechę. Ta w Betlejem wyglądała przy owej damasceńskiej jak przysłowiowa uboga krewna. Jezus w niejednym na tle ludzkiego świata wygląda na ubogiego krewnego. Ale to Jezus, mimo wszystko Pan świata…
Pielgrzymia tradycja uświęcona wiekami wskazuje na wspomniane groty w Betlejem, przywołuje też zapis Ewangelii. To historia połączona z domysłami pokoleń ludzi, którym Betlejem stało się bliskie. Choć może za naszych dni gubimy i Betlejem, i maleńkiego Jezusa, i Jego Mamę, już nie wspomnę o Józefie. Wędrowali od wieków chrześcijanie i do Betlejem, i do Jerozolimy, i w inne miejsca święte. Teraz też wędrują. Inaczej. Mniej osobistym trudem, bardziej pieniędzmi na samolot, hotel i przewodnika. Bez przekąsu to mówię, sam tak uczyniłem. Ale tak po prawdzie grot, stajenek, głodu i chłodu, ucieczek i kryjówek nie brakuje i dziś. Niezależnie od tego, czy ktoś się modli Ojcze Nasz, czy Szema Israel, czy Allahu Akbar czy jeszcze inaczej. Otóż niezależnie od wiary, czy jej braku, cierpienia, samotności, biedy wciąż jest dosyć. Nie chciałbym powiedzieć, że może i więcej niż kiedyś było. A każde cierpienie, bieda i zło jest nieskończone. Dlatego Nieskończony Bóg w ścieżki ludzkiego życia wplótł swoją ścieżkę i powiada: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”.
Najbiedniejsze w biedzie świata są dzieci. Od tych jeszcze nie narodzonych, wokół których awantura wciąż się nasila tak Polsce, jak w świecie. Mają tylko życie i to jest ich jedyny skarb do odebrania. Nic nie zyskując, ten jedyny skarb od razu na śmietnik świata się wyrzuca. Najbiedniejsze, bo niekochane. Dlaczego nie kochane? Czy tylko dlatego, że dostały się w ręce ludzi, którzy kochać nie potrafią? A kto tych ludzi okradł z miłości? Inni ludzie? Diabeł? Sami okradzeni, kradną następnemu pokoleniu. Jak przerwać ten piekielny korowód? Jak to możliwe, że młody chłopak morduje jak w amoku dziewczynę razem z jego maleństwem, którego jeszcze nie widział, a już nienawidzi. Tak bardzo nienawidzi. Dlaczego kobieta z błyskawicami na czole krzyczy o prawach kobiet, odmawiając jakiegokolwiek prawa dziecku? A nieskończony Bóg w ścieżki ludzkiego życia wplótł swoją ścieżkę i powiada: „Kto przyjmuje dziecko w imię moje, mnie przyjmuje”. Proste są reguły Ewangelii.
W czasie wakacyjnej wycieczki z dziećmi zwabiły mnie wieczorem jakieś dziwne odgłosy w jednej z sal. Delikatnie wszedłem, światła tyle, co z ulicznej latarni. Wystarczająco jednak, aby zobaczyć dzieci śpiące w różnych pozach, jak je sen ułożył. Stanąłem jak wryty. Stary kawaler, nie mający dzieci (naprawdę) urzeczony tym widokiem. To była jedna z tych chwil, które mnie utwierdzały w przekonaniu, jak niezwykłym darem jest celibat. Nie mając swoich, dano mi pod opiekę te wszystkie. A odgłosy? Zostały, nie budziły jednak. Nazajutrz pani Danusia mi wytłumaczyła: za ścianą jest piec na ekogroszek, który dobiera sobie węgla. Podajnik wtedy tak chrupie. I potrzebny był ten chrupot maszyny, bym mógł przeżyć wręcz mistyczne objawienie się Życia. Trudno zrozumieć tych, którzy życiem nie potrafią się zachwycić.
Jak przeżywała wydarzenia w Betlejem Matka Życia? Wiedziała, że Anioł to nie była ułuda, bo dziecko szło na ten świat przez normalnych dziewięć miesięcy. I doszło. Po urodzeniu malutkiego Jezusa już nic nie mogło jej zaskoczyć. Niedługo potem bajkowa scena z Trzema Królami. A owej nocy nie zdążyła się zdziwić Józefowym budzeniem i spieszną, skrytą ucieczką. Na początku drogi, w Mlecznej Grocie nakarmiła Maleństwo. Za jakiś czas doszła Ją wieść z Betlejem – o krwawej zemście Heroda. I dramat: moje Dziecko żyje, ale TAMTE dzieci? Radość udanej ucieczki zniweczona tą straszną wiadomością. Komuś Życie bardzo przeszkadza. Każde życie. A więc – zabić, przynajmniej okaleczyć, rzucić na poniewierkę, wykorzystać jako zabawkę albo jako posługacza.
Nie wesołe te refleksje. Ale przecież życzymy sobie Wesołych Świąt. I dobrze życzymy. To przypomnienie, że skoro Bóg wszedł w nasz świat, to wszystko co straszne i niepojęte nie może nas zniszczyć. Zrozumieć nie sposób. Uwierzyć trzeba, jak owa dziewczyna na kamieniu opodal Mlecznej Groty. Trzeba zatrzymać bieżącą chwilę i to, czego ta chwila wymaga. Dziecko popłakuje? No to je nakarmić. A może potrzeba czegoś więcej? To się nazywa: NADZIEJA.