Trzeba spękany świat sklejać. Nie w mojej mocy skleić wielkie pęknięcie - skleję małe, takie domowo rodzinne, albo sąsiedzkie.
Na różne rzeczy można trafić w internecie. Choćby na takie zdjęcie: chropowata płaszczyzna betonowej płyty, wielkiej zapewne, może to gdzieś przed mieszkalnym blokiem czy na jakimś osiedlowym parkingu? Nieważne. Płyta na całej szerokości widocznej na zdjęciu jest pęknięta, na szczelinie nieco załamana. Wszystko szare. Nad tym pęknięciem dziecko. Może cztero-, może pięcioletnie dziecko, jak taki barwny akcent, ale ta barwność też jest szara. Dziecko przykucnęło nad pęknięciem i jest zajęte sklejaniem brzegów szczeliny. Czym skleja? Kolejnymi paskami takiego zwykłego plastra z opatrunkiem, jak na codzienne skaleczenia. Duża część już poklejona, reszta jeszcze nie...
Pomysły dzieci bywają surrealistyczne, a przez to bardzo prawdziwe. Skoro świat jest pęknięty, trzeba ten świat naprawić, ranę opatrzyć, pewnie się zagoi, tak jak się zagoiło na ręce taty, gdy skaleczył się przy pracy. Tyle że więcej plastra potrzeba, czasu też więcej. Plastra nie braknie, mama kupiła, potem kilka dni i zagoi się... Pewnie dobrze odtwarzam tok kojarzenia dziecka. Właśnie - kojarzenia, nie zaś myślenia. Bo wiele spraw tego świata pokojarzyć można, choć niekoniecznie poddają się one rygorom logicznego dyskursu.
Taki jest świat naszych dni i lat już wielu. Pęknięć na nim sporo. Z czasem się poszerzają, sięgają dalej, ich brzegi kruszą się, odsłaniając głębokość podziałów tej niby monolitycznej płyty świata z ludźmi na nim. A wszystko przypomina raczej spękaną krę lodową na arktycznym morzu niż nawierzchnię podwórka. Kra pęka dalej, nic nie trwa w miejscu, krawędzie ocierają się o siebie, każdego, kto wpadnie, gotowe zmiażdżyć, zemleć na kawałeczki. Zatrzymać tego nie sposób. A plastrów na posklejanie owych monstrualnych okaleczeń nie widać, a może nawet nie ma takowych. Trzeba dziecięcego spojrzenia, ufności, działania sercem, byle tylko dorośli za bardzo nie przeszkadzali.
Za naszych dni, na naszych oczach świat pęka. Historyczny i polityczny Wschód-Zachód. Pęknięcie biegnie wzdłuż dawnych, zdawać by się mogło, zabliźnionych linii. Gdzież tam! Owe linie były tylko przysypane piachem i zwiędłymi liśćmi. A pęknięcie jest znaczniejsze, niż mogłoby się zdawać. Ci z jednego brzegu nie rozumieją tych z drugiego. Istna wieża Babel, gdzie języki się pomieszały. Nie tylko języki, ale prawdy się pomieszały.
Nie może być wielu prawd. A są. To znaczy, że wszędzie doprawione kłamstwem nie do rozwikłania. A Wielki Kłamca (duże litery, bo imię, bynajmniej nie wyraz szacunku), otóż owego kłamcę ludzie wyposażyli w rozliczne narzędzia do kłamania. Zaczęło się od gazet, przyszło radio, potem telewizja, supernarzędzia docierania do zakątków świata, wreszcie internet i na tym pewnie nie koniec. To narzędzia. Owszem, mogą służyć do sklejania świata, i służą. Ale Wielki Kłamca dorwał się do nich i skutecznie służą mu do pogłębiania pęknięcia i tworzenia niezrozumiałej mozaiki pokruszonego świata. Orwell przed ponad pół wiekiem widział to wszystko. Tyle, że wtedy mu nie wierzyli.
To komunikacja myśli. A komunikacja towarowa, czyli handel? Nie ma węgla? Przywieziemy z końca Afryki. Nie ma gazu? Przywieziemy zza oceanu. Butów nie potrafimy zrobić? Przecież można przywieźć z Chin. No, a ropa! Bez niej nasze superauta (z Korei) można przerobić na kurniki. A, karma dla kur! Kupimy za oceanem. I tak patrzymy na ten świat coraz bardziej spękany, sprowadziliśmy ze wspomnianych Chin cały pociąg plastrów - szerszych i węższych, z opatrunkami i bez, hipoalergicznych i alergennych. A nasz dzieciak ze zdjęcia stoi, trzyma przygarść plastrów, płacząc wniebogłosy. Uciszył go dopiero huk wybuchającej opodal rakiety. Wystrzelili ją, by świat pamiętał, że jest nieposklejany!
A jednak dziecko ma rację. Trzeba spękany świat sklejać. Nie w mojej mocy skleić wielkie pęknięcie - skleję małe, takie domowo rodzinne, albo sąsiedzkie. Braknie mi plastra (cokolwiek by to miało znaczyć), to przynajmniej zaszpachluję te małe rysy. Nie tylko będzie ładniej wyglądać, ale łatwiej będzie wrócić do sprawy i doprowadzić do końca. A jak nic innego zrobić nie będzie można, to zapłaczę. Nie łzami, bo już mi ich brakło. Zapłaczę wołaniem do Boga, zapłaczę modlitwą, choćby rozpaczliwą. Nie czas na dziecięcą bezradność, wszak jesteśmy chrześcijanami, ludźmi Chrystusa, i to zmartwychwstałego. Tego zapomnieć nie wolno. Mimo wszystko.