Nie tylko spadkiem powołań kapłańskich i zakonnych martwić się trzeba.
Jedni doszli do matury, inni zdobyli dyplomy magisterskie, co niektórzy nie zdobyli. A jeszcze inni gdzieś po drodze się wykruszyli. Wykruszyli się, i to wszyscy, w jednym z seminariów duchownych. Diecezjalny biskup poinformował więc, że tego roku w tej konkretnej diecezji święceń kapłańskich nie będzie. Jeśli popatrzyć na statystyki z ostatnich lat dotyczące problemu, nie powinniśmy być zaskoczeni. To zbliżało się nieuchronnie. A biorąc serio prawidła statystyczne, wiemy, że zjawisko będzie się pewnie nasilało. Nie, nie cieszy mnie takie stwierdzenie, ale chowanie głowy w piasek tylko strusiom przystoi.
W diecezjach niemieckich taki spadek powołań był już dawno temu. Ciekawe byłoby prześledzenie stosownych statystyk. Ale to nie na ramy felietonu. Niech więc starczą moje spostrzeżenia. 20 wakacyjnych sezonów spędziłem w tej samej bawarskiej parafii, zastępując proboszcza, zawsze miałem wikarego. Wielu ich było, ale tylko jeden był człowiekiem i księdzem z krwi i kości. Pozostali to byli młodzi dziwacy - albo wydelikaceni, albo strugający ważniaków, albo nerwowi, albo nienawiązujący kontaktu z ludźmi, albo przemądrzali... Wspólny mianownik: nie przemęczali się. Przepraszam, że tak obgaduję współbraci, ale to obraz statystyczny, nie zaś obśmiewanie konkretnych osób. Czasem się zastanawiałem, jakim sposobem zostali do posługi kapłańskiej dopuszczeni. Odpowiedź była prosta: biskup miał niewielu kandydatów i tyle. Z tych niewielu wybrał rokujących jakąś nadzieję. Obawiam się, że podobny mechanizm działa już i w naszych diecezjach.
Dobrze, że jestem emerytem i decyzjami głowy sobie zaprzątać nie muszę. Mam jednak ogląd innych parafii. Bo emeryt, jak trzeba, to proboszcza zastąpi, nawet stare kazanie powie, wyspowiada potrzebujących. No i zobaczy, jak parafia funkcjonuje. Może nie całość parafialnych trybów, ale jednak coś widać. Choćby zakrystię. Nie, nie patrzę na pajęczyny i świeżość bielizny kielichowej. Ilu ludzi jest w zakrystii? Młodzi czy też starsi? Dzieci, a może i dziadkowie? Ministranci i ministrantki? Zorientowani w liturgii czy odbijający się od ołtarza do balasek? Obyci z lekcjonarzem i sztuką, także sztuką czytania czy przelatujący tekst jak przyspieszony komputerowy czytacz? Uśmiechający się do obcego księdza czy unikający nawet jego spojrzenia...? Lista tych obserwacyjnych filtrów jest dłuższa. Bywa inaczej. W zakrystii albo nie ma nikogo, albo jakiś człowiek "z łapanki" zgoła niezorientowany, ale starający się zrobić dobre wrażenie. Ale i całkiem inaczej - oprócz gromady ministrantów jest dorosły lektor, pełniący też posługę szafarza Świętej Komunii.
Od kogo to wszystko zależy? Od proboszcza. Nie tylko tego obecnego - zwykle jest to dziedzictwo po kilku nawet poprzednikach. Może, niestety, być także dziedzictwo negatywne, wyrastające z przeszłości. Dotyczy to nie tylko liturgii, ale całego sposobu bycia duszpasterza w parafii. Mechanizm ten ma bez wątpienia wpływ na ewentualną decyzję młodych ludzi: być albo nie być księdzem. Ale też jakim być księdzem.
To zarys odpowiedzi na pytania o powody spadku liczby kandydatów do kapłaństwa. Zarys, zaledwie część odpowiedzi na pytanie "dlaczego". Bo są powody fundamentalne, powody dotyczące nie tylko indywidualnych sytuacji, a przecież stanowiące przyczynowe tło tej spadkowej tendencji. Tu wskazać trzeba na przemiany społeczne i cywilizacyjne - od siedlisk zamieszkania po kształcenie dzieci i młodzieży. Inna, niebagatelna sprawa to styl życia młodego pokolenia - od kilkulatków poczynając. Stosunek do wolności pojmowanej subiektywnie i wręcz totalnie. Na tym tle jawiąca się trudność przyjmowania zobowiązań i akceptacji jakichkolwiek regulaminów. Brak stałości podejmowanych decyzji. Nawet zmieniające się style młodzieżowej muzyki. Uzależnienie od wszędzie dostępnych i nieograniczonych treści czerpanych z szeroko pojmowanego internetu. Równolegle z tym łatwość kontaktu z innymi, ale kontaktu powierzchownego i skrótowego. W związku z tym od zerwania przyjaźni gorszy wydaje się "brak zasięgu". Wreszcie dramatyczne nieporozumienia dotyczące płciowości, miłości, rodziny...
Wyliczanka trochę przypadkowa, niepełna, nieuporządkowana. Mimo to wskazuje niezliczoną liczbę i zarazem niejednakową wagę poszczególnych czynników mogących wpływać na decyzje młodego człowieka. A są to obszary różne - nie tylko kwestia powołań kapłańskich czy zakonnych, ale także małżeńskich i rodzinnych. Iluż młodych ludzi wiąże się z partnerką (partnerem), mieszkają, dają życie dzieciom, ale rodziną - nawet w rozumieniu cywilnoprawnym - nie są. W życiu społecznym owocuje to dramatycznym spadkiem urodzeń, co prędzej czy później doprowadzi do zapaści demograficznej oraz ekonomicznej.
Zatem nie tylko spadkiem powołań kapłańskich i zakonnych martwić się trzeba. Konieczna jest wieloaspektowa odbudowa (raczej przebudowa) społecznych więzów potarganych w świecie. Bo dochodzimy do jakiejś ściany, a co za nią - nie wiemy. Czy to zmartwienie Kościoła? Oczywiście. Bo Kościół to nie tylko ludzie zebrani w świątyni. Kościół to jedna z ważnych dróg ludzkiej społeczności przez Boży świat.